[pocztówka z podróży] Bałkany zimą


Kiedy coś dzieje się po raz drugi, ośmiela nas. Daje jakąś pewność, rozeznanie w sytuacji, poczucie (przynajmniej częściowego) panowania nad tym, co nas otacza. W związku z tym po ponownym przyjeździe do Podgoricy poczułam się tam jak ryba w wodzie.

Tym razem wszystko było inne. Począwszy od spraw prywatnych i charakteru mojej wizyty, a na sposobie patrzenia na miasto skończywszy. Już przy pierwszym spacerze do centrum zorientowałam się, że całkiem dobrze zapamiętałam układ ulic, a do wykorzystania go w praktyce potrzebny był zaledwie reset w postaci powrotu do Podgoricy. Znów przywędrowałam na Bałkany, znów był spokój, słońce i przepyszna kawa. Błogostan. Znów życie miało sens, a dziesiątki dni rozpoczynanych przekreślaniem kratek w kalendarzu zaowocowały. Znów mogłam przeżywać i odkrywać.


Ten wyjazd upłynął pod znakiem dziwienia się pogodzie i miejscowym (słońce i 15°C za dnia? Najgorsza zima od kilku dobrych lat!), wędrówek szlakiem polskich produktów (wedlowskie czekolady, Ziaja, Lirene i... Propolki) oraz rozpływania się nad jakością i ceną kawy. Wnioski? Uwielbiam podgorickie zimy, jestem gotowa jeździć tam na kawę, jak już będę bogata, a bogata będę, bo mają polskie produkty na rynku. Co oznacza pracę dla strudzonych serbistów, say whaaaaaaat. Tak. Pozwólmy mi jeszcze na chwilę sam na sam z marzeniami.

Było też wino. Dużo wina, które jest bez wyjątku dobre i stosunkowo tanie (litrowa butelka za 1,6 euro to u nas sikacz, tam - całkiem smaczny trunek). Były spacery gastronomiczne (ślinka cieknie, nie jestem w stanie pisać!), rekreacyjne (wzgórze, oaza spokoju, w ścisłym centrum miasta. Można? Można.) i zawodowe. Było też wystarczająco dużo czasu, żeby "pożyć" miastem. A ono, doprawdy, ma nieziemski czar.


Wyjaśnijmy sobie na wstępie - mimo że Podgorica to stolica Czarnogóry, i jednocześnie największe miasto w regionie, wielkością nie przebija Katowic. Nie jest to wielki świat, którym tłumy pędzą się zachłysnąć, a jednak jest Miastem przez wielkie M. W niewytłumaczalny dla mnie sposób łączy ze sobą gwar i spokój, tłum i prywatność, miejskość i czar małego miasteczka. Jest tak po prostu ładne, chociaż po raz kolejny nie do końca wiedziałam co i jak fotografować, żeby móc tę ładność oddać. Jest przyjazne i poczułam się w nim jak u siebie.

No i najważniejsze - ludzie. Niestrudzenie powtarzam, że wszędzie ludzie są różni i nie zamierzam nawet udawać, że na Bałkanach wszyscy ociekają słodyczą. Ale jest całe mnóstwo życzliwych osób, które uwielbiam za ten niewymuszony styl bycia. Ku swojej uciesze, oprócz oczywistego spotkania z B., miałam okazję spotkać moich najulubieńszych muzyków, których poznałam na festiwalu w Cieszynie. Sposób, w jaki reagują na mój widok po prostu chwyta za serce i sprawia, że cała ta przepaść kilometrowa i brak czasu na regularny kontakt nie znaczy nic. Po trzech miesiącach siadamy, pijemy piwo i jest tak, jakby czas zatrzymał się we wrześniu. Miałam też okazję na własne oczy zobaczyć gościnność i uczynność ludzi, przekonać się, że naprawdę nie zdejmuje się w gościach butów (jak zdejmujesz toś wieśniak. Chyba, że pada, wtedy wolno - i należy!) i że w ciągu niespełna godziny gotowi są cię napoić z zapasem na tydzień.


Z racji tego, że tym razem nie byłam turystką, miałam okazję poznać blaski i cienie bałkańskiej komunikacji międzyludzkiej. Miałam okazję zobaczyć życie takim, jakie jest, a nie takim, na jakie wygląda na tych wszystkich ślicznych pocztówkach wiszących nad moim biurkiem. I odstawiając na bok moje niestrudzone zachwyty i ody do Bałkanów, muszę powiedzieć, że całkiem serio widzę dużo więcej pozytywów niż negatywów. To chyba miłość.

Jak już przy zachwytach jesteśmy... Skadarsko jezero. Poprzednim razem podziwiałam je z pociągu, tym razem - z samolotu. Bałkany z góry są równie nieziemskie, co z lądu, i choćby dla tych widoków warto skusić się na ten wariant podróży. Grudniowe wędrówki są tanie ze względu na porę roku i niedopasowaną do niej destynację, więc dla mnie to istny raj na ziemi. W moim przypadku była to trasa Polska-Berlin (Polski Bus) i Berlin-Podgorica (Ryanair). Polskiego Busa i jego cen nikomu przedstawiać nie trzeba, natomiast Ryanair na tej trasie lata od niespełna 20 euro w obie strony. Kto się pakuje, a kto już wyruszył na lotnisko?


Długo jeszcze mogłabym wyliczać, co wydarzyło się w ciągu tych jedenastu dni. Co widziałam, co mnie zachwyca, co ma potencjał i co można by zmienić. Niezliczone miejsca, przeżycia, słowa, zwykłe i niezwykłe spacery. A nawet wieczory przesiedziane pod kocem. Kiedy jesteś na Bałkanach, wszystko przeżywasz inaczej niż w Polsce. I to chyba dobry argument, żeby pojechać w nieznane (i sprawdzić, czy nie kłamię), no nie?

Przywieźcie dużo kawy i pljeskavic. Ja idę tęsknić w milczeniu.

Komentarze

INSTAGRAM