majówka po śląsku


Majówka jest cudowna zawsze i wszędzie, bez względu na pogodę i ilość dni wolnych. Kiedy jednak i jedno i drugie stanie na wysokości zadania, jest to okres absolutnie nie do podrobienia. W naszym przypadku było to leniuchowanie w śląskiej scenerii - i przy tej okazji chcę Was przekonać, że i na te tereny warto zajrzeć. Można i zwiedzać, i slow-life'ować, bo Śląsk to miejsce dla każdego.

Jeśli trafiliście tu szukając odpowiedzi na pytanie, jak obchodzi się majówkę na Śląsku, odpowiem od razu: grilluje się kiełbaski i karkóweczki jak w reszcie świata, z tym, że w towarzystwie krupnioków i w malowniczej scenerii Muchowca, ewentualnie Parku Śląskiego. To tyle w kwestii tradycji, bo dziś będzie raczej o alternatywnej śląskiej majówce, czyli superprzedłużonym weekendzie majowym w moim wykonaniu. Kto wie, może za rok komuś posłuży ta historia jako inspiracja do planowania nieoczywistych wojaży? Bo robić zdecydowanie jest co, zwłaszcza, jak pogoda dopisze jak w tym roku.

Gwoli wyjaśnienia - w tym roku mogłam sobie pozwolić na to, żeby majówka mnie poniosła, w związku z czym trwała ona jedenaście dni. Dni pełnych słońca, wrażeń i planów, choć - tradycyjnie już powiedziawszy - nigdy nie jest tak, że jakby potrwała dłużej to bym była na nią jakoś szalenie obrażona. Zwłaszcza, że zawsze znajdą się jakieś zaległości towarzyskie (z tego miejsca przepraszam Anię za wszelkie niedogodności i obiecuję powtórkę z pizzy :D), załatwienia czy życzenia, których spełnienie nieco uniemożliwia ograniczony czas spędzany na Śląsku. Żeby jednak nie wypaść na niewdzięcznicę, muszę oddać Śląskowi, że spisał się z danego nam czasu na medal - prawie nie padało, było jeszcze zieleniej i barwniej niż pamiętam z lat poprzednich, a spędzanie kolejnych godzin i dni było bajeczne, bo w mojej głowie Katowice to Karaiby - i mówcie sobie, co chcecie ;). Co prawda na grilla nie dotarłam, ale robiłam mnóstwo innych fajnych rzeczy. Zapraszam Was zatem na majówkową opowieść towarzysko-krajoznawczą, tym razem w konwencji przewodnika.


Spacery, spacery i jeszcze trochę spacerów. Katowice, wbrew pozorom, to jeden wielki pas zieleni. Ja wiem, że mówią, że dym i powietrze idealne do cięcia nożem; że niby dużo betonu, spalin i ogólnej postindustrialnej nieciekawości. Ale ja Wam mówię, że to mówią przypadkowi turyści sprzed dekady, bo obecnie Katowice po pierwsze są przyjazne dla oka, ucha i kubków smakowych, a po drugie coraz chętniej eksploatuje się wszelkie możliwe ścieżki sprzyjające wdychaniu czystszego powietrza. Już po samych lasach prowadzi mnóstwo dróżek przeznaczonych do pieszych i rowerowych wojaży, nie wspominając o wersji bardziej miejskiej. Spośród kilku sporych parków, z Koleżanką Od Spacerów upatrzyłyśmy sobie dwa: Muchowiec i Park Śląski. W miarę możliwości wybieramy się na dwunastokilometrowe wyprawy, z Muchowca do WPKiW właśnie. Taka trasa to jedna wielka kwintesencja Katowic: można nacieszyć się lasem, terenami rekreacyjnymi, zobaczyć trochę centrum i przysiąść na kawę, w razie potrzeby zajrzeć do Silesii, a na sam koniec rozłożyć się na wielkich łąkach śląskiego Central Parku. Taka wędrówka łączy przyjemne z pożytecznym, a przy okazji niesie kilka wariantów wypoczynku, w zależności od tego, co kto lubi: obydwa te parki znane są z towarzystwa amatorów grillowania (w Parku Śląskim są nawet specjalnie przygotowane zadaszone kręgi do ognisk - ale jest też nowość, policja konna, więc do podlewania kiełbasek piwem raczej podchodziłabym z dystansem ;)), licznych kafejek (znów prym wiedzie Park Śląski), terenów rekreacyjnych, siłowni pod gołym niebem, a nawet ZOO, Wesołego Miasteczka czy kolejki linowej (znów WPKiW). Osobiście natomiast uważam, że nie ma nic lepszego, jak przejść ten dwucyfrowy dystans, po drodze zajrzeć do miasta, a na koniec wystawić twarz do słońca i przypalić sobie ramiona. Do sprawdzenia nie tylko w majówkę.


Przez żołądek do serca. A do żołądka przez zachwycone kubki smakowe, bo na Śląsku warto sobie trochę pofolgować i przymknąć oko (albo i dwa) na te całe gadanie, że dieta i kalorie. Jako reprezentantka regionu powinnam wszystkich przekonywać do spróbowania rolady z kluskami i modrą kapustą (i przekonuję z całego serca!), niemniej jednak takie rarytasy zdarza mi się jadać w domu (albo u Mamy koleżanki Reni, pozdrawiamy serdecznie!) - będąc więc na mieście cieszę się bardziej uniwersalnymi, acz jedynymi w swoim rodzaju, rozwiązaniami. Niemalże obowiązkiem osoby odwiedzającej Katowice jest wypicie piwa na Mariackiej - bo to najważniejszy punkt imprezowy w mieście, i takie miejsce, gdzie nikt się nie krępuje. Osobiście największą sympatią pałam do Amnezji, gdzie można kupić dobre, niecyganione piwka - a i stamtąd już blisko na cudowne zapieksy i przepyszne domowe lody. Warto też zajrzeć na ulicę Staromiejską do Fabryki Kurtosza i do Bar-a-Boo na najlepszą pod śląskim słońcem pizzę. Miłośników napoi alkoholowych mimo wszystko jednak odsyłam do Cieszyna (o tym nieco dalej), gdzie na Wzgórzu Zamkowym, oprócz zamku, góruje Browar Cieszyński z przepysznym piwem prosto z wytwórni. Mniam!


Plecak na plecy - i przed siebie! Jedną z moich ulubionych cech Śląska jest to, że jest bardzo dobrze skomunikowany. W obrębie większych miast można spokojnie poruszać się za zawrotną cenę nieprzekraczającą 4,80 zł, czyli równowartość najdroższego biletu na komunikację miejską. Miejsca nieco trudniej dostępne stają się dostępne za sprawą Kolei Śląskich i autobusów dalekobieżnych, więc żadna fanaberia wycieczkowa nie jest w zasadzie niemożliwa. Z rekreacyjnego punktu widzenia Śląsk to przede wszystkim mniejsze i większe góry oraz miasteczka turystyczne u ich stóp. My jednak zdecydowaliśmy się na wariant nieco bardziej nizinny i pojechaliśmy na wycieczkę wspomnieniowo-sentymentalną do Cieszyna (więcej o tej wyprawie przy okazji kolejnego tekstu :)). To tam znajduje się wychwalany przed chwilą browar, a oprócz tego można w ciszy i spokoju pospacerować, poopalać się nad Olzą i przejść się pieszo do Czeskiego Cieszyna, na knedliki na przykład. Od wiosny począwszy miasteczko staje się trochę bardziej ożywione - w maju odbywa się w Cieszynie festiwal filmowy Kino na Granicy, w wakacje zawsze przyjeżdża mnóstwo obcokrajowców: najpierw na letnią szkołę języka polskiego, później - na festiwal folklorystyczny, w ramach którego można obejrzeć sporo ciekawych występów. A to dopiero mały fragment Śląska!


Ino Ślůnsk! Chociaż Śląsk i śląskość od dawna są tematem aktualnym i eksponowanym, dopiero od jakiegoś czasu Katowice i okolice oferują możliwość przybliżenia się do idei i próby zrozumienia, o co w tej regionalnej miłości chodzi. Wędrując po mieście można natknąć się na Szlak Śląski Godki, na którym znajdują się figurki z brązu (coś jak wrocławskie krasnale, ino postaci inksze) i śląskie słowa. W Parku Śląskim można przejechać się kolejką linową, której gondole noszą imiona ludzi związanych ze Śląskiem - a dojechać tam można tramwajem, który nie dość, że ma śląskie imię, to jeszcze godo po naszymu głosem Anny Dworniok, czyli serialowej Andzi. A jak komuś się spodoba to zawsze może sobie coś śląskiego przywieźć do domu - śląskie gyszynki są do kupienia na dworcu PKP i na ulicy Andrzeja w niezastąpionym Gryfnie. Wierzcie lub nie, ale jak tam byłam poprzednim razem, ekspedientki rozmawiały między sobą w gwarze w najczystszej postaci. I sprzedawały mydło z węgla :)

Nasza tegoroczna majówka to, no cóż, przede wszystkim jedzenie i picie - ale też wędrówki po Katowicach i okolicach (w poleceniach nie pojawił się Nikiszowiec, ale to chyba rozumie się samo przez się - zaglądajcie! :)). Było relaksująco, miło i beztrosko - czego i Wam życzę, jak na ten mój Śląsk kiedyś zajrzycie. A jak minęła Wasza majówka? Pochwalcie się!

Komentarze

INSTAGRAM