[slavdan] studenty tańcujo


Śpiewam, piekę i godzinami wycinam skrzydła z kartonu, żeby dobrze spełnić się w roli serbskiego anioła. A Ty jak demonstrujesz miłość do swojego kierunku studiów?

Slavdan to taki dzień w roku, kiedy bezczelnie odwołujemy zajęcia. Do tego stopnia bezczelnie, że stało się to tradycją i wykładowcy robią to za nas. To dzień, kiedy zawalamy cały hol swoimi stoiskami - przy czym musisz wiedzieć, że jest to hol nazywany terminalem, co świadczy nie tylko o jego wyglądzie, ale też rozmiarach. No i jak już tak przyjdziemy i się rozłożymy to jemy baklavę, pijemy kawę z džezvy, pokazujemy, jakie fajne rzeczy przywieźliśmy z Serbii i robimy zamieszanie.

Pilnuję jedzenia.
Zazwyczaj są to scenki rodzajowe z dziejów Serbii - a to legenda o Kosowym Polu (i moja niezapomniana rola anioła!), a to o Marze (tu tylko narrator, ciężka jest droga do gwiazd). Bywało też, że posuwałam się do śpiewania, pieczenia ciasta i aktywności plastycznych. Ale to wszystko nic. Inni udawali, że śpią na stole, tańczyli nieokreślone układy do naszych śpiewów i tarzali się po podłodze. I TO jest prawdziwe zaangażowanie. Nie jest lekkie życie filologa.

Sama piekłam, więc pochwalcie.
Slavdan to taki dzień, kiedy nie tylko my pokazujemy, co potrafimy (chociaż jesteśmy najlepsi, no nie?). Obecni są wszyscy studenci instytutu, a więc mamy stoisko chorwackie, słoweńskie, słowackie, czeskie, macedońskie i bułgarskie, jednego roku nawet studenci zaszaleli i dołączyli do naszego grona Bośnię i Hercegowinę, choć bośniackiego się u nas nie uczy. Do kolekcji brakuje nam tylko stoiska Czarnogóry (ktoś? coś? :D). Jeśli zatem czujesz zacięcie słowiańskie, u nas będzie Ci jak w raju, przybądź.

Uśmiech, Grażyna!
Jeśli nie przekonały Cię nasze profesjonalne występy i MÓJ PUBLICZNY ŚPIEW, wiedz, że wszyscy mają JEDZENIE, a oprócz tego zawsze coś fajnego wymyślają. A Słowacja to zawsze jest o krok dalej i ściąga muzyka grającego na małym drzewie. (Ale i tak jesteśmy najlepsi jak coś, wspominałam już?) Jest miło i sympatycznie, a co najlepsze - na koniec głosujemy na stoiska i dostajemy nagrody. SŁODYCZE. Ej, jak tu nie kochać Slavdanu?

Legenda głosi, że gdzieś pod spodem jest blat ławki.
Ale i to nie jest koniec. Kiedy zapada zmrok, a my już dawno nie jesteśmy w terminalu, gdzie jednak resztki godności wypada zachować (podkreślam: resztki), spotykamy się jeszcze raz w klubie. Zawsze mamy rezerwację tylko dla siebie, a żeby upewnić się, że nikt z zewnątrz nie będzie nam przeszkadzał, puszczamy turbofolk. To takie bałkańskie discopolo, tylko że fajniejsze i jeszcze bezczelniej wpada w ucho. A później Ci wstyd, że wszystkie piosenki jesteś w stanie odśpiewać z pamięci.

Usiłujemy tańczyć. Nazywa się to kolo i wbrew pozorom tańczy się go w kole. Ale nas na slawistyce jest boleśnie mało, nawet koła zrobić nie możemy.
Tak czy inaczej spotykamy się, tańczymy, puszczamy alternatywne tłumaczenia bałkańskich hitów (to znowu my, serbiści!) i te inne takie rzeczy, co się robi w klubach. Na przykład pijemy sok. Fantastyczne jest też to, że zawsze pojawia się ktoś z wykładowców. No, wiadomo, nie balują z nami do rana, ale fajnie, że są, popatrzą, co tym razem odwaliliśmy, pogadają, czasem nawet potańczą. W końcu Bałkany (i Słowiańszczyzna w ogóle) zobowiązują.


A to jest pozycja obowiązkowa każdego serbisty, proszę Państwa!

Komentarze

INSTAGRAM