jak nie oglądać Eurowizji?


W zasadzie ten tekst w ogóle nie był w moich planach, nawet w tych najbardziej mglistych. Po pierwsze dlatego, że ludzie zdają się tracić zainteresowanie Eurowizją, po drugie dlatego, że ja sama śledzę ją raczej z pobudek sentymentalnych: ogląda ją B., oglądają ją inni slawiści (raz nawet zrobiliśmy eurowizyjną imprezę - zawalił tylko właściciel knajpy, który... nie opłacił telewizji, i transmisji nie było. Ale było piwo i bałkańskie hity z laptopa, więc daliśmy sobie jakoś radę ;-)), ogląda ją też mój długoletni przyjaciel, z którym komentujemy nie tylko eurowizyjne poczynania, ale też inne okołomuzyczne rzeczy, na przykład bałkańskie hity, którymi go częstuję zawsze, gdy przekroczy próg mojego mieszkania. Wziąwszy to wszystko pod uwagę, tegoroczną Eurowizję po prostu musiałam oglądać.

Mam jednak nieodparte wrażenie, że ci, których zainteresowanie konkursem nie opuściło, ewentualnie ci, co to sprawdzają wynik i krzyczą najgłośniej, nie do końca wiedzą, jak ugryźć tak specyficzne zjawisko, jakim jest ten konkretny konkurs piosenki. Przy okazji zwycięstwa Netty, reprezentantki Izraela, która przecież od początku była jednym z faworytów, wywiązała się tradycyjna już burza w internetach. Są tacy, którzy są zachwyceni, są i tacy, których zdegustowało wszystko - od piosenki począwszy, a na pochodzeniu Netty skończywszy. Tych neutralnych jakoś nie widać - i nie ma w tym nic dziwnego, bo neutralne piosenki bardzo rzadko wygrywają, bo zwyczajnie nie mają w sobie żadnego ładunku znaczeniowego. Niepokojące natomiast jest natężenie tych sądów - zwolennicy popadają w przesadny zachwyt i nadinterpretację, przeciwnicy sięgają po argumenty polityczne i rasowe, skupiają się na walorach wizualnych, i to wcale nie mając na myśli choreografii. Co prawda zawsze mnie dziwiło, skąd bierze się aż taki ekstremizm w tak błahej sprawie, i co prawda obchodziłam zawsze tak ostre dywagacje szerokim łukiem - jednak któryś z kolei artykuł o tym, że ludzie nienawidzą Netty, "bo stereotypy", po prostu podniósł mi ciśnienie i upewnił w tym, że nie potrafimy właściwie obchodzić się ze zjawiskiem, jakim jest Eurowizja.

Konkursowi od lat zarzuca się, że jest ukierunkowany politycznie. No cóż, powiedzmy po prostu, że nie da się ukryć, że przyświecają mu cele nieco inne niż wyławianie najbardziej utalentowanych wykonawców. Z jednej strony to bardzo ładne założenie, tak wspierać słabszych, promować inność, niszowość i nieidealność, dążyć do zwrócenia uwagi świata na coś nieoczywistego, nie wpisującego się w mainstream. Z drugiej zaś strony wprowadzenie w życie tych światłych celów nie idzie organizatorom najlepiej - a i trudno by było wspierać najlepsze nawet działania w tym kierunku, kiedy wykonywane są pod szyldem konkursu piosenki. Ciężko jest docenić wyższe intencje, kiedy dobre piosenki znikają niezauważone, bo nie wyróżnia ich kontrowersja, kraj, który reprezentują czy skomplikowana sytuacja polityczna tegoż kraju. Nikt tego nigdy oczywiście otwarcie nie powie, ale czy naprawdę całą Europę jednogłośnie zachwyciła brzmiąca jak wszyscy inni popowi wykonawcy Jamala (2016, Ukraina i jej skomplikowana sytuacja związana z Krymem), Marija Šerifović (2007, Serbia i samozwańcze odłączenie się Kosowa, a rok wcześniej - Czarnogóry), Conchita (2014, Austria i nieśmiało wówczas raczkująca dyskusja wokół pojęcia gender i prawa do samowyrażania) czy jeszcze kilka innych osób, których kulisa triumfu doskonale rozumiemy? Nie twierdzę, że były to złe piosenki - ale też nie były najlepsze.

W tym roku, trochę już tradycyjnie, mogłabym na dwóch osobnych kartkach wypisać: osoby, które typowałabym do zwycięstwa oraz osoby, które potencjalnie zwyciężą. W moim przypadku na pierwszej kartce znaleźliby się przede wszystkim wykonawcy wykonujący utwory w swoim języku ojczystym, które przemycają na konkurs trochę rodzimej kultury; druga kartka to oczywiście "typowe eurowizyjne występy", czyli chwytliwe piosenki w sam raz do radia plus występy "z bonusem" - inność, kontrowersja i problemy społeczno-polityczne. W tej grupie niestety znalazła się Netta.

Kiedy po raz pierwszy usłyszałam Toy, wysoko uniosłam brwi i trochę podśmiechujkowałam, zresztą tak jak zawsze, kiedy usłyszę jakąś muzyczną śmiesznostkę - taką w sam raz do przesłuchania, podesłania znajomym i pozostawienia jej tam, gdzie się pokazała - w internecie. Później jednak okazało się, że ta śmiesznostka będzie reprezentować Izrael, i z miejsca okazało się, że w tych swoich podśmiechujkach jestem arogancką ignorantką - bo przecież to jest oryginalność i przesłanie, a ja hejtuję. I jak tu z tym polemizować?

Zapaleni wielbiciele Netty, w tym Vogule Poland, które zamiast tradycyjnych prześmiewczych treści puściło tekst, który podniósł mi ciśnienie, zarzucają drugiemu obozowi niechęć do zwycięskiej piosenki i jej wykonawczyni ze względu na to, że "jest gruba", "nie ma talentu" i "jakby nie wygrała, to byłby antysemityzm". Otóż pragnę z tego miejsca poinformować, że bycie przeciwko czemuś nie oznacza z automatu bycia w błędzie i sięgania po argumenty tak niskich lotów - choć i tacy ludzie się niestety zdarzają, nie generalizujmy, proszę. Można zgodzić się, że Toy z założenia ma nieść przesłanie - przejawia się tu przecież wyraźny wątek emancypacyjny. I bardzo dobrze, że się przejawia - o tym trzeba mówić, a gdy otwarcie mówi o tym kobieta z Izraela na arenie światowej, jest to głos wyjątkowo mocny, bo niecodzienny. Niestety, tu należy postawić grubą linię i przejść do ALE.

ALE jest takie, że mocne przesłanie powinno też pozostawić mocne wrażenie. Mocnego, ważnego przesłania nie wyrażamy gdakaniem, przerysowaniem ani piosenką, która nie pozostawi we mnie nic innego, jak tylko wrażenie, że coś dziwnego dzieje się ze światem. Można długo dyskutować o tym, że przecież to było zamierzone, że pewien efekt miał zostać wyrażony dokładnie w ten sposób. Ale - zastanówmy się: jaki konkretnie? Moją uwagę piosenka przyciągnęła, ale nie tak, że zechciałabym wczytać się w jej tekst i głosić światu, jakie wspaniałe niesie przesłanie; jest to raczej pewnego rodzaju wwiercenie się w moją pamięć, którego doświadczyłam przy okazji Ich Troje czy Sławomira w momencie, kiedy nijak nie udało się uciec od zasięgu ich wzniosłych śpiewów. No i nie potrafię też zignorować cichego głosiku w mojej głowie, który mówi, że zamysł dobrego przekazu to jeszcze nie jest dobry przekaz. Bo przekaz to nie tylko idea, ale też słowa, w które się ją ubiera, jej oprawa, stosunek do niej i sposób przekazania jej światu. 

Być może jest w Toy coś, co nigdy nie będzie dla mnie uchwytne, bo jestem tylko zwykłym ignoranckim krzykaczem - ale ja nadal będę obstawać przy tym, że czegoś tu brakuje. Moim zdaniem Netta wygrała, bo: "tam gdzieś pod kiczem jest przesłanie", "he, he, kobieta-kura" i, no cóż, "bo tam to teraz mają problem". Raz jeszcze - wzniosła to idea, żeby wesprzeć tę ciężką sytuację i otworzyć świat na region, który - dość krótkowzrocznie - kojarzy nam się wyłącznie z zamieszaniem politycznym. Ale jaki jest zatem sens rozpisywania konkursu piosenki? Przeznaczmy te pieniądze na jakąś piękną akcję społeczną, wszystkim zrobi się milej na sercu.


A powyżej jedni z moich faworytów. Co prawda po angielsku, ale za to barwnie i ciekawie pod względem muzycznym. Z kolei w kwestii promocji regionu fantastycznie wypadła Serbia, choć piosenka sama w sobie należała do raczej przeciętnych.

Komentarze

INSTAGRAM