cieszyńska podróż sentymentalna


W tegoroczną majówkę wreszcie udało nam się wybrać do Cieszyna - naszego magicznego miejsca. Wyjazd planowaliśmy już na ubiegłoroczne wakacje, ale cóż, życie wie lepiej, jakie powinny być nasze plany - tak więc w zeszłym roku los nas powiódł do Serbii, a nasze zamiary udało się zrealizować w ramach krótkiego urlopu na Śląsku. Co powiedziało nam o nas samych to małe przygraniczne miasteczko?

Zacznijmy może od tego, że Cieszyn to miejsce kompletnie nieprzypadkowe. Choć ma swój wyjątkowy urok i parę ciekawych miejsc, pewnie sama od siebie bym tam nie dotarła - nie mówiąc już o B., który przed dwoma laty znacznie bliżej miał bałkańskie miasteczka, w których mógł znaleźć podobne wrażenia estetyczne i kulturalne. Czemu właśnie przed dwoma laty? Ano temu, że Cieszyn to miejsce, w którym się poznaliśmy w pewien sierpniowy wieczór. Kiedy pierwszy raz opisywałam Wam mój pobyt na festiwalu, podczas którego cała ta historia się zaczęła, opowiadałam Wam o tym, jak ten festiwal wyglądał, co robiłyśmy z przyjaciółką-współpilotką i jakie wrażenia przywiozłyśmy do domu. Po pierwsze dlatego, że wówczas jeszcze nie do końca dopuszczałam do swojej świadomości co się dzieje, po drugie dlatego, że działo się to tylko w głowie i w sercu - ale z różnych względów nie znalazło swojego odbicia w rzeczywistości. No i wreszcie po trzecie: dlatego, że dopiero po czasie, gdy pewne obrazy i historie uleżały mi się w głowie, zyskały na swojej urodzie. Zatem Cieszyn sprzed prawie dwóch lat to niepowtarzalna sceneria wielu historii i wspomnień, które wciąż jeszcze ożywają - i ożywać będą, to pewne. Tak też stało się w tegoroczną majówkę, kiedy wreszcie ruszyliśmy swoimi festiwalowymi śladami.

Tak nam wesoło było w sierpniu 2016 w Chorzowie :)
Byliśmy zobaczyć akademiki, do których codziennie docieraliśmy pozbawieni sił i na autopilocie robiliśmy swoje, tj. integrowaliśmy się przy polskich trunkach. Skąd wybraliśmy się na koncert muzyki francuskiej, po którym wyruszyliśmy na nasz pierwszy spacer, na którym lepiej się poznaliśmy. Poszliśmy na rynek pobujać się na huśtawkach i zobaczyć knajpki, w których piliśmy kawę i cieszyliśmy się wolnym dniem w swoim gronie. Wspięliśmy się na Wzgórze Zamkowe, gdzie przed dwoma laty odbył się wspaniały koncert, podczas którego coś zaczęło kiełkować w mojej głowie. Wypiliśmy niepodrabialne piwo z cieszyńskiego browaru, powłóczyliśmy się urokliwymi uliczkami i wspominaliśmy, jak wyglądały w naszych oczach w tych zwykłych-niezwykłych sierpniowych chwilach. Znów miałam to wrażenie pewnej nierealności, ale tym razem czułam się dużo lżej - już wiedziałam, czego chcę, a nawet to miałam. Czego zatem chcieć więcej?

No, może tylko trochę więcej normalności. Choć od tamtych chwil dzieli nas mniej niż dwa lata, a Cieszyn jak stał, tak stoi, u nas zmieniło się wszystko. Wówczas byliśmy tylko dwojgiem ludzi, którzy dopiero co się poznali i nie wiedzieli, jak potoczy się przyszłość. I choć ta bardzo szybko wyrwała do przodu, zabierając mnie ze sobą zaledwie kilkanaście dni później do B. i do Czarnogóry. Wówczas o tej spontanicznej podróży pisałam tak: Wyobraź sobie, że z dnia na dzień podejmujesz decyzję. Bukujesz bilety, robisz przelewy, a później, jakby to była prozaiczna czynność rzędu parzenia herbaty, zaczynasz pakować torbę. Ze stoickim spokojem wychodzisz z domu i wyłączasz myśli na trzydzieści sześć godzin, bo przez tyle właśnie jesteś zawieszona między startem a celem. Co natomiast czeka u celu podróży? 

Cieszyn w wydaniu majowym
U celu podróży czekał B. Nie jechałam tam jednak z gotową decyzją, nie podjęłam jej też w drodze, choć miałam mnóstwo czasu na przemyślenia. Ta wyklarowała się sama, kiedy tylko go zobaczyłam, a później spędziłam z nim tych kilka wspaniałych dni. Wreszcie byliśmy razem i okazało się, że było to coś, czego podświadomie chciałam już od dawna; że to jest coś więcej niż dotychczas mi się przydarzało. I chociaż musieliśmy żyć na odległość, był to bajeczny czas: wrześniowa Czarnogóra, październikowa Polska i ponownie Czarnogóra, tym razem grudniowa. Mimo że były to wyprawy czaso- i finansochłonne, nic sobie z tego nie robiliśmy - ważne, że dane nam były te dni i tylko one się liczyły. Ku naszemu szczęściu odległe plany zamieszkania razem przyspieszyły i już pod koniec stycznia B. był w Katowicach. I choć to naprawdę było wielkie szczęście, był to też początek problemów, które szybko zdominowały nasze życie. Problemów, które zdecydowanie za szybko odebrały nam ten zachwyt początku znajomości, który i tak już był brutalnie ograniczany odległością. Nawet teraz, choć zdaje się, że wreszcie wychodzimy na prostą, wciąż życie dyryguje nami, jak chce: ok, chcecie Polskę? Proszę bardzo, do Lublina! Chciałabyś pracę? Nie ma sprawy, w Warszawie, co to dla was dwa czynsze. Pojechałabyś do domu? No i super, ale nie rozpędzaj się, musisz dzielić czas między stare i nowe życie. Nie chciałabym zabrzmieć niewdzięcznie. Nie chciałabym, żeby ktokolwiek pomyślał, że to, co mamy, to dla mnie za mało. Nie jest też tak, że uważam za nie fair, że komuś niektóre sprawy przychodzą łatwiej. Ja jedynie chciałabym, żeby i u nas kiedyś zrobiło się... normalniej.
Pewne rzeczy pozostają niezmienne :D
Kiedy odwiedziliśmy Cieszyn - a mnie odwiedziły wszystkie wspomnienia ze zdwojoną siłą - zdałam sobie sprawę, jak wiele dzieli tamtych nas od nas z teraźniejszości. Postawiliśmy sobie cele, osiągnęliśmy je i żyjemy razem, choć na nieco innych warunkach niż te, które obgadywaliśmy godzinami nad kawą. Życie pozmieniało wszystko i zabrało nam trochę tej ekscytacji towarzyszącej każdemu świeżemu związkowi, ale - mimo że przyparło na nas szturm - nie złamało nas i nie oddaliło od siebie. Tak sobie myślę, że tak, jak ten nasz magiczny Cieszyn nas połączył za pierwszym razem, tak też i tym razem podaruje nam coś dobrego. Kiedyś wszystko ustawimy na własnych zasadach. A tymczasem - jest coraz lepiej, i to się liczy.

A na koniec podrzucam Wam superważną dla mnie playlistę z sierpnia 2016. Dla osoby z zewnątrz jest ona kompletnie pozbawiona logiki - to mieszanka bałkańskich hitów, folkloru, okraszona polskim akcentem i światowej sławy kompozycją. Istnieje jednak do niej całkiem logiczny klucz - hity towarzyszyły nam codziennie w festiwalowym autokarze, do znudzenia (wcale nie :D) zapętlane przez kierowcę. Folkor - bo koncerty, pięknie zaaranżowane i zagrane przez naszych serbsko-czarnogórskich przyjaciół. Francuska piosenka, bo koncert w Cieszynie, dźwięki niosące się nad Wawelem i skojarzenie z serialem, który oboje lubimy. A skąd ten pierwiastek polski? No cóż, to ta piosenka towarzyszyła wszystkim moim rozterkom po powrocie do domu - i nierozerwalnie kojarzy mi się z tym upalnym sierpniem i wszystkim, co przyniósł. Być może nie jest to playlista, której każdy będzie chciał słuchać, a tym bardziej zapętlać. A ja te piosenki - wszystkie, bez wyjątku - lubię, a w dodatku napakowane są po brzegi emocjami i wspomnieniami. To taki mój Cieszyn w dźwiękach.

Komentarze

INSTAGRAM