niech decydują impulsy



Zdarza mi się sobie mówić, co mam robić. Jeszcze częściej przydarza się, że ktoś mnie wyręcza i usłużnie mi tłumaczy, co jest jedynym słusznym rozwiązaniem, decyzją, uczuciem. I tu nawet nie chodzi o to, że mam to gdzieś - na mnie to zwyczajnie nie działa.
W całej tej stanowczej deklaracji nie chodzi o pospolitą krnąbrność, ani o wszechwiedzę, ani nawet o ignorancję. Bardzo często komentarze dotyczące tego, co powinnam, dyktowane są dobrymi pobudkami - troską o mnie, podobnymi doświadczeniami, chęcią pomocy. Powiem więcej! Od czasu do czasu nawet przydarzy się, że sama sobie poradzę coś mądrego - bo zorientuję się, że teoretycznie coś powinno działać w określony sposób i, również teoretycznie, jestem w stanie dopasować odpowiednie kroki, coby ten cel osiągnąć. I bardzo mnie to cieszy - i ta moja mądrość, i ta troska innych. Tyle, że teoria ma swoją jurysdykcję, która nie sięga strefy uczuć i miejsca, w którym zapadają decyzje o tym, jak się czuję. I tak sobie czasem tkwię w tym czuciu - niejednokrotnie destrukcyjnym - aż nie dojrzeję do zmiany zdania. Jak do tej zmiany dochodzi?, zapytacie. Och, to doprawdy wyborna historia.

Otóż, niezależnie od tego, czy jest to kwestia wielkiej wagi, czy zaledwie mała, średnio istotna sprawa, żebym mogła się nią cieszyć, muszę być do niej przekonana. Chociaż akurat miłość do nowej, niekoniecznie oczekiwanej, fryzury czy do ubrania, które mocno narusza mój styl, może dojrzewać bardzo długo i niemrawo, a pewnego dnia niespodziewanie wykwitnąć w poczucie posiadania w sobie całej piękności świata, to trzeba przyznać. Kiedy jednak jest rzecz o sprawach mniej namacalnych, to przekonanie muszę w sobie mieć - na przykład do nowego miejsca zamieszkania (ZUPEŁNIE randomowy przykład przecież!), stylu życia, sposobu spędzania niedziel czy koleżankowania się z kimś. Oczywiście i takie kwestie muszą mieć swój czas na dojrzewanie, w końcu nawet miłość od pierwszego wejrzenia nie do końca jest tym, co przeżywamy - jednak póki nie ma przekonania, nie ma też dojrzałości do życia w tym konkretnym stanie.

Do takiego przekonania może dojść poprzez dostrzeżenie realnych zalet i dobrych rzeczy, która nam taka sytuacja daje (normalni ludzie) lub poprzez nagły, niezwiązany z niczym impuls, który nagle uskrzydla i upewnia w tym, że idzie się dobrą drogą, którą - przy odpowiednim wysiłku - można jeszcze ulepszyć (ja). Impulsy takie powstają zupełnie nieoczekiwanie, w sposób absolutnie niepowiązany ze sprawą. Może to być opis w książce, na który nikt inny nie zwróci uwagi, bo nie ma znaczenia dla fabuły. Może to też być scena z filmu, sposób, w jaki nagle dostrzeże się zupełnie obcą osobę, czyjaś opowieść, zdarzenie losowe. Może to być tak naprawdę wszystko, niezależnie od tego, czy ma jakieś znaczenie fabularne, wątek warty przekazania dalej. Ważne, że w tym konkretnym momencie wejdzie w reakcję z tym, co obija się z tyłu głowy. Ważne, że nadaje komunikat na tych samych falach, na których rozsiadły się moje wątpliwości. No i najważniejsze, że ma klimat, który przemawia akurat do mnie.

Nie jest to pierwszy raz, kiedy moje życie samo projektuje się wskutek tego, że bohaterowie powieści  w określonej scenie czytali gazetę przy akompaniamencie deszczu czy że komuś tak bardzo pasowało to, o czym opowiada - do tego stopnia, że z czegoś obojętnego stało się dla mnie szalenie ciekawe. Nie jest to pierwszy raz, kiedy impuls - ułamek sekundy wręcz - wyprostuje kłębowisko myśli i kiedy dotychczasowe życie z rutyny przemieni się w coś zupełnie świeżego. Nic z tych rzeczy nie dzieje się u mnie po raz pierwszy, a wciąż nie mogę się nadziwić, że wcześniej tego nie dostrzegałam - i że myślałam, że takie zapatrzenie się na coś to zwykłe odgapianie.

Jeżeli jednak tak jest - bardzo bym sobie życzyła być regularną zgapiarą. Tak, jak nie ma nic fajnego w kopiowaniu wyglądu, zachowań i opinii, tak w wyławianiu iskierek tego, co do nas przemawia, jest głębszy sens. Fajnie tak czasem wszystko odświeżyć i odkryć na nowo. I, co najlepsze, nigdy nie jest na to za późno.

Komentarze

INSTAGRAM