zachwyty nieoczekiwane. Warszawa po raz pierwszy


W ten weekend byliśmy w Warszawie. Bo mieliśmy ochotę na wycieczkę, bo sympatyczna okazja, bo jak to obcokrajowiec mieszka rok w Polsce i nie widział stolicy?! No właśnie... A propos nie widzenia stolicy, mam jeszcze jeden powód, dla którego pojechaliśmy właśnie do Warszawy.

Otóż, wyobraźcie sobie, byłam w wielu europejskich stolicach. Kilkakrotnie w Belgradzie i dwa razy w Podgoricy, gdzie prawie że udało mi się zamieszkać; w Paryżu, Pradze i Lwowie; nie wspominając już o zepsuciu się auta w Bratysławie, jechaniu aż do Berlina na samolot czy lądowaniu w Madrycie albo przesiadaniu się na inny autobus w Wiedniu (zwiedziłam aż dworzec Hauptbahnhof, fajny!). No, jednym słowem światowość, zwłaszcza ta przesiadkowa. A przez Warszawę nawet nie przejeżdżałam! Tak więc potrzebowałam 25 lat życia - ĆWIERĆ WIEKU - żeby w końcu się zebrać w sobie i zobaczyć też naszą stolicę. I powiem Wam, że nie pożałowałam.

Krakowskie Przedmieście w zimowo-burym pejzażu, jeszcze przed zmasowanym atakiem śniegu (z lewej);
Pałac Kultury i Nauki skoro świt (z prawej)
Nie byłabym natomiast sobą, gdybym nie przystosowała tej wycieczki do naszych specyficznych oczekiwań. Co zatem robisz, kiedy przyjdzie Ci do głowy jechać w świat, a jesteś mną? Proste. Wyszukujesz bilety, później przewodnik, który jest prześlicznie wydany, ale w sumie po co Ci przewodnik, jak jesteś mną - człowiekiem z zapałem do organizacji i wrodzoną ignorancją dla turystycznych "must see" każdego możliwego regionu. No, wiadomo, taką wybiórczą ignorancją, bo nadal chcę zobaczyć Dubrownik, a i molo w Sopocie wydaje mi się niezwykle uroczym miejscem - nawet w czasie tańca rozpaczy wytyczającego ścieżkę między innymi turystami. Tak czy inaczej - ignorujesz uroczo wydany przewodnik, robisz swoją mapę, na której, oprócz paru miejsc, których nie zobaczyć po prostu nie wypada, nanosisz swój własny, bałkański szlak. Zgadza się, bałkański. Jak się jest zapalonym filologiem słowiańskim, który w dodatku chodzi pod rękę z Serbem, który przecież też bałkański być musi, wie się, że po Polsce rozsianych jest parudziesięciu jego rodaków, którzy lubią i potrafią w biznesy. Plus paru zajaranych Bałkanami Polaków, którzy też chcą w biznesy - i tak powstają bałkańskie miejsca, głównie gastronomiczne. W Katowicach mamy bałkańskiego grilla (grillują tam na drewnie!), w Krakowie restaurację z pięknym ogródkiem, w którym można zjeść pljeskavicę i posłuchać Gorana Bregovicia, we Wrocławiu podobno też coś tam smażą (nie wiem, ale się dowiem. Empirycznie, rzecz jasna). Natomiast Warszawa - całkiem logicznie - przyciąga najwięcej południowych Słowian i, analogicznie, ma też największą bałkańską ofertę (choć nie taką dużą, jakbym pragnęła). Żeby jednak się nie przejeść i zobaczyć coś więcej niż same wnętrza, wybraliśmy dwa miejsca: bałkańską piekarnię na śniadanie i restaurację przy Ambasadzie Serbii na obiad. Są to dość oddalone od siebie lokalizacje, więc były nam akurat po drodze, żeby zobaczyć to, co chcieliśmy: Stare Miasto (w drodze powrotnej z piekarni, która znajduje się na Starej Pradze i w której nie żałują burkowi mięsa, wspaniali ludzie :D), śródmieście i Aleje Ujazdowskie (w drodze na obiad). Mieliśmy też zahaczyć o bliskie Ambasadzie Łazienki, ale pogoda nas przekonała, że fajniej będzie zostać dłużej w ciepełku i wypić jeszcze kawusię. Po bałkańsku, rzecz jasna.

Bałkańska piekarnia o jakże wymownej nazwie "Burek i Pita" (do wyszukania też pod nazwą "Bałkańską ulicą") i pysznych wypiekach. Do odkrycia na ul. Okrzei na Starej Pradze.
Nasze zmysły, nacieszone bałkańskością, która w tych dwóch miejscach dosłownie unosiła się w powietrzu, całkiem miło też przyjęły warszawską formę polskości: zabytki, urocze uliczki Starego Miasta, zgiełk centrum i śnieg padający jak na świątecznej pocztówce. Nie wiem, czy w Warszawie mogłabym zamieszkać, wiem natomiast, skąd wziął się zachwyt mojej koleżanki, która rok temu z błyskiem w oku opowiadała o swojej fascynacji Warszawą. W zupełnie niezrozumiały dla wielu osób sposób fascynują mnie i B. duże przestrzenie, szerokie ulice, tłumy przechodniów i atmosfera miasta, której nie trzeba na siłę szukać - albo tam jest i przesiąka nią wszystko, albo jej po prostu nie ma. W uproszczeniu mówiąc - lubimy beton, choć dużo bardziej chodzi o architekturę, serce miasta i jego specyfikę, której nie da się opisać precyzyjnymi słowami. To wszystko ma Warszawa, co czyni ją wyjątkową, ale wcale nie lepszą od Krakowa, Katowic czy Podgoricy.

Piękne widoki na otarcie łez przed wyjazdem :D
Każde z tych miast ma swój czar, równie silny i ujmujący, ale odczuwalny w zupełnie inny sposób. Warszawa jest miastem możliwości i kultury wyzierającej z każdego rogu; Kraków to miejsce artystyczne, gdzie panuje atmosfera tajemnicy i oczekiwania. Co ciekawe, Katowice i Podgorica mają w sobie coś podobnego - dają poczucie bycia u siebie, bezpieczeństwa, ale nie zamknięcia w określonym szablonie. Po sobotniej wyprawie do naszej stolicy spokojnie mogę dopisać ją do listy miejsc, do których chcę wracać. Kto wie, może z czasem stanie się też "moim" miastem? W końcu takie przyciąganie już za pierwszym podejściem musi coś znaczyć - zwłaszcza, że nie zniechęcił nas ani ziąb, ani wiatr, ani smogo-mgła odbierająca mi możliwość robienia uroczych zdjęć. Coś czuję, że na wiosnę szykuje się nam drugie podejście... ;-)

Chociaż zaplanowaliśmy tę wycieczkę przede wszystkim pod kalendarz B. i polskiego busa, coby był dla naszej kieszeni łaskawy, złożyło się idealnie - zachwycaliśmy się Warszawą w przeddzień ważnej dla nas rocznicy - przyjazdu B. do Polski. Chociaż był to rok intensywny i nie zawsze łaskawy, był przede wszystkim wspólny - a to warto uczcić spacerem w śniegu, uroczymi uliczkami i różą-wojowniczką, której nie złamały żadne śniegi, mrozy ani ogrzewanie, do którego ochoczo lgnęliśmy. I chociaż mam wrażenie, że nie udało mi się oddać naszych świeżo nabytych uczuć do Warszawy, ważne, że one tam są i niebawem znów damy sobie okazję, żeby je odświeżyć i pogłębić. I może wtedy przemówię bardziej spójnym głosem. A póki co wracam do rocznicowych ciasteczek własnej roboty i kawy. Bałkańskiej, rzecz jasna.

Komentarze

INSTAGRAM