katowickie opowieści


Z zamiarem napisania czegoś o moich najukochańszych Katowicach (wybacz, Podgorico...) nosiłam się od dawna - a teraz, wspomożona trudnym procesem aklimatyzacji w Lublinie, wreszcie postanowiłam przekuć zamiary na czyny. Przygotujcie się na Śląsk, którego się nie spodziewacie.

Większość Polaków mieszkających poza Śląskiem ma sprecyzowany obraz Katowic: szaro, buro i ponuro. Można ukroić sobie kawałek powietrza, wpaść w głęboką chandrę (albo jeszcze głębszą dziurę), zgubić się na familokach, i tak dalej, i tak dalej. Nie sposób ich - Was - za to winić - Śląsk do niedawna tak właśnie wyglądał. I choć dla nas, mieszkańców, zawsze miał urok, fascynacje te niewątpliwie były przeplatane starymi, szarymi budynkami, fabrykami chmurek wznoszącymi się ponad horyzont i dworcem PKP, który zawsze, chcąc nie chcąc, był źródłem adrenaliny. Na Bałkanach Katowice są powszechnie rozpoznawalne (Jugosławia i PRL w pewnym momencie całkiem się lubiły) i niezmiennie kojarzone z przemysłem i górnictwem (starsi), siatkówką (kategoria uniwersalna) oraz turniejem gier komputerowych w Spodku (młodzi). Pierwsza z tych kategorii wywołuje skojarzenie z miastem wielkim i metropolitarnym, ale jednocześnie nieszczególnie przyciągającym oko, leżącym na nie tak głęboko drzemiącym komunizmie. Ich mogę przekonywać do zmiany zdania tylko poprzez drobne reprezentacje, których służbowe/edukacyjne wyjazdy prowadzą na południe Polski i chcą coś zobaczyć (o dziwo, relatywnie dużo jest tych okazji) - ale mieszkańców Polski chciałabym przekonać już teraz. Zobaczcie Katowice moimi oczami.

Na Śląsku mieszkam od zawsze. I na przestrzeni tego "zawsze", tj. od lat dziewięćdziesiątych do chwili obecnej, zmiany ciągle były obecne - czasem na mniejszą, czasem na większą skalę, ale zawsze coś się działo. Często myślę o tym, że chciałabym zobaczyć Katowice sprzed, powiedzmy, piętnastu lat oczami współczesnej mnie - bez mgły spowijającej pamięć do szczegółów powstającej na wskutek minionego czasu, ówczesnej nieuważności, sposobu percepcji, dorastania... Chyba dopiero wtedy mogłabym w miarę rzetelnie opowiedzieć o realnych zmianach. Ale nawet teraz, gdy w jakiś sposób "zrosłam się" z miastem, z pełnym przekonaniem i bez zbędnej przesady mogę powiedzieć, że ewoluowało. Jeśli nie byliście u nas dłużej niż cztery lata, te zmiany dostrzeżecie od pierwszego kroku postawionego w Katowicach - bo te cztery lata to było zwieńczanie wszystkich tych małych kroczków, które miasto stawiało na przestrzeni lat. A jak było wcześniej? Wcześniejsze Katowice pamiętam w migawkach w dzieciństwa - wyjazdy na zakupy, wycieczki szkolne, odprowadzanie gości na pociąg. Pamiętam perony dworca ze szczerbatymi ławkami, jego labirynty korytarzy (sklepy na okrąglaku!), estakadę i pierwszy McDonald's, w którym zamiast jeść, całą swoją uwagę poświęcałam zjeżdżalni, której dziś już tam nie ma. Rynek, przez który nikt nie wiedział, jak należy przechodzić ze względu na puszczony tam ruch, kwiaciarki na przystanku tramwajowym, bilety dwustronne za dwa dwadzieścia. Sklep z dziecięcymi ubraniami "Małolat", Pałac Młodzieży, kina Rialto i Kosmos (pierwszy film, jaki pamiętam to "W pustyni i w puszczy" obejrzane z rodzicami), sala zabaw na 1 Maja, gdzie byłam na urodzinach najlepszej koleżanki z przedszkola. I Empik w Supersamie - klasyk! Wyjazdy do centrum stanowiły dla mnie rzadkość, bo cała moja najbliższa rodzina zamieszkiwała jedną z dzielnic, w której było wówczas wszystko, czego do szczęścia potrzeba dziecku: piękne przedszkole przerobione z dawnej leśniczówki, targ, na którym można było kupić mnóstwo wspaniałych rzeczy, park i las, szkołę, która wyglądała jak dworek. No i mnóstwo koleżanek i kolegów, którzy dodawali tym wspomnieniom blasku.

Nieco później zaczęły pojawiać się pierwsze markety, a w pierwszej dekadzie XXI wieku, na miejscu dawnej huty, wyrosło centrum handlowe. Co oznaczało tylko jedno - pierwsze samodzielne wyprawy. Pamiętam ekscytację towarzyszącą spędzaniu całych sobót na korytarzach imitujących ulice miasta, kupowaniu książek i oglądaniu nowości kinowych. Jazdę trzęsącym się na szynach tramwajem do centrum - albo w przeciwną stronę, do Bytomia, żeby odwiedzić najlepszych przyjaciół. To miłe uczucie towarzyszące dobrze spędzonemu czasowi - w dobrym towarzystwie i w miłym dla oka otoczeniu. Bo takie właśnie stawały się Katowice, choć trochę czasu im to zajęło. Pamiętam wiele z etapów tych przemian: budowę tunelu na Roździeńskiego, nowego przejścia pod rondem, które stało się lokalizacją dla klubu i galerii sztuki, wyburzanie estakady i przebudowę dworca, która w mojej głowie wygląda jak kłęby kurzu, niekończące się obejścia do ulicy Andrzeja i jeden wielki chaos. Są to wspomnienia fragmentaryczne, bo przypadają na okres do końca mojej szkolnej edukacji, czyli czas spędzony poza miastem jako takim. Do dziś ciężko mi uwierzyć, że nie miałam potrzeby zajrzeć do centrum - choć dzielnica, w której przyszło mi żyć, robiła dobrą robotę. No i też jest Katowicami.

Moje bliższe spotkania ze śródmieściem akurat zbiegają się w czasie z tchnięciem nowego życia w Katowice. Dopiero w wakacje - wyjątkowo długie wakacje, bo między maturą a pierwszym rokiem - w dwutysięcznym dwunastym zaczęłam bywać "w świecie", bo zaczęłam też praktyki w redakcji portalu zajmującego się życiem kulturalnym Katowic. W ten sposób odkryłam blaski i cienie Mariackiej, wówczas już wyremontowanej i zamkniętej dla ruchu, jej niepowtarzalny klimat balansujący gdzieś pomiędzy tłumami imprezowiczów wylegających na deptak w ciepłe letnie wieczory. Przeprosiłam się z teatrami i instytucjami kulturalnymi, częściej bywałam na kawie i na spacerach. Szczerze mówiąc sama nie wiem, kiedy Katowice mnie oczarowały - myślę, że ta miłość była we mnie od zawsze, a przez te lata intensywnych spotkań zadomowiła się w moim sercu na dobre. A Katowice jakby to przeczuły i zaczęły pięknieć - żebyście mi teraz nie mogli napisać, że lubię beton i dym ;-) Nowy dworzec wreszcie został ukończony i góruje nad Stawową, witając znajomym neonem. Jego okolice wyłożono nowymi płytkami, otwarły się nowe knajpy i sklepy. Rynek już nie straszy rondem bez ładu i stadami gołębi, nie jest też placem budowy - dziś to nowoczesna przestrzeń pełna kolorów i życia. Stary Dom Prasy to nowa siedziba urzędu miasta. Kamienice dostają nowe elewacje, Spodek jest piękny tak samo, jak był i piętnaście lat temu, a na rondzie ma nowego sąsiada. Wielki, odstraszający teren po starej hucie został przekształcony w zapierający dech w piersiach kompleks kulturalny, w obręb którego chodzi centrum kongresowe, monumentalna siedziba Polskiego Radia z najlepszą salą koncertową w Europie i Muzeum Śląskie, usytuowane w budynkach pozostałych po imponującej niegdyś kopalni. Ulice są odnowione i przyjazne, oświetlenie cieszy oczy, a na każdym prawie rogu można napić się dobrej kawy i zimnego piwa. I chociaż parę inwestycji zdradza, że kogoś poniosła nowoczesność, radzimy sobie całkiem nieźle.

Katowice to już nie jest szare, zadymione miasto z konieczności. Spodek kontynuuje swoją tradycję, oferując liczne koncerty i wydarzenia oraz kultowe lodowisko. Powstała ścieżka prowadząca do samego Osiedla Tysiąclecia i najwspanialszego na świecie Parku Śląskiego. Kawiarnie i puby prześcigają się w nietypowych pomysłach, a Pan Skrzypek z kasą fiskalną nadal gra - tyle tylko, że teraz w przejściu pod Sokolską. Już od samego pisania zapragnęłam pójść na spacer ulicami mojego Miasta. Katowice, do szybkiego zobaczenia!

Wszystkie zdjęcia wykorzystane we wpisie są autorstwa Tomasza Kawki i są jego własnością. Jeśli chcesz zobaczyć więcej ujęć magicznych Katowic, koniecznie odpowiedź jego profil: Tomasz Kawka - kreatywny fotoreportaż.

Komentarze

INSTAGRAM