i choćbyś świat przeszukał, tak mądrej nie znajdziesz tiary


Dziś, zupełnie nieprzyziemnie, postanowiłam poświęcić uwagę "prawdziwej", dosłownej magii. W końcu symbole dzieciństwa niecodziennie kończą 20 lat.

Jak głosi wikipedia - i trąbią strony i blogi na całym świecie - przed dwudziestoma laty, dokładnie 26 czerwca 1997 roku, wydano w Wielkiej Brytanii pewną książkę. Dzień, który dla wydawnictwa był raczej powszedni, dla autorki był odświętny, bo oznaczał triumf po kilku zawodowych odmowach. I choć nic tego nie zwiastowało, ten dzień i ta książka zatrzęsły światem. Na całe szczęście akurat wtedy, gdy byłam jej (prawie) odbiorcą modelowym.

Już sam fakt niespełna trzyletniej różnicy między datą wydania brytyjskiego Harry'ego Pottera i jego polskiej wersji, świadczy o dwóch rzeczach: o tym, jak ostrożny był wówczas rynek wydawniczy i jak Polska pozostawała grubo w tyle. Ale czemuż się dziwić, wszak to koniec XX wieku - i spowolnienie eksportu kultury nie jest pierwszym, co mi w tym kontekście przychodzi na myśl. Pierwsza jest zdecydowanie dzisiejsza tendencja do wydawania "na hurra" wszystkiego, co ma potencjał marketingowy (a nie: literacki), której przed dwudziestoma laty nie było. Absolutnie nie próbuję powiedzieć, że reklama nic nie znaczyła oraz że Harry Potter to takie cudowne zjawisko-samosiejka. I wówczas reklama odegrała swoją rolę - do tego stopnia znaczącą, że być może bez niej nigdy byśmy się nie dowiedzieli, że w Wielkiej Brytanii mają hit. Jednak grunt, na który padł brytyjski i polski (zwłaszcza polski) Harry Potter, były gruntem bardziej wymagającym, niepewnym, nie do końca uporządkowanym. Można by długo dywagować nad tym, czy to była szansa czy przeszkoda dla tekstu, z doświadczenia wiemy jednak, że grunt okazał się być podatny nie tylko na książkę - pierwszą, drugą i tak dalej aż do siódmej, ale też na filmy, wydawnictwa towarzyszące, gadżety, gry, słodycze... no, długo by wymieniać. A robi to wrażenie zwłaszcza, jeżeli przypomnimy sobie, że do nas nie docierało prawie nic z tego, co było dostępne dla zachodnich fanów. Zanim jednak nastał szał, musiał pojawić się impuls. Skąd zatem taka fascynacja, która wytworzyła z zainteresowania Harrym Potterem odnogę kultury?


Oprócz marketingu, który dał nam szansę na poznanie przygód czarodzieja i "wsiąknięcie" w świat przedstawiony przez dostęp do gadżetów uprawdopodobniających cały mizernie wzniesiony świat powieści, zadziałał czynnik społeczny. Najpierw przeczytał ktoś, z ktosia szybko zrobiła się cała Brytania, która za trzy lata moda była już w Polsce. A w Polsce, której ówczesny rynek wyglądał zgoła inaczej niż ten dzisiejszy, na hasło "to czyta cała Brytania" wszyscy postarali się, żeby zrobiło się "to czyta cała Polska". I choć z roku na rok zabiegi marketingowe wokół marki, jaką jest Harry Potter, mnożyły się w oczach, jestem przekonana, że głównym impulsem popychającym nas do czytania był szczery zachwyt. Może nie dlatego, że były to opowieści pozbawione wad (choć w to chcę wciąż naiwnie wierzyć), ani nie dlatego, że nigdy nie widzieliśmy serii przygodowej z prawdziwego zdarzenia (Przygody Tomka Sawyera!) - ale na pewno dlatego, że były to historie pełne magii, tej w znaczeniu dosłownym i tej figuratywnej, życiowej. Bo chociaż przygody młodego czarodzieja zapierały dech w piersiach, jak dziś pamiętam, że najbardziej podobały mi się fragmenty obyczajowe, w których po prostu toczyło się hogwardzkie, bardzo ludzkie życie. Pewnie dlatego, że te opisy były przesiąknięte ciepłem, przytulnością i "tym czymś", co dodaje smaku każdej dobrej książce - a to właśnie jest literacka magia.

Harry Potter był nie tylko dobry dobrem, z jakiego ulepiona jest każda napisana z polotem książka. To był raczej towarzysz, lektura na każdą porę roku i na każdy humor, bohater wielu rozmów i zabaw, bodziec do pogłębiania przyjaźni i pretekst do zawierania nowych. Zdaję sobie sprawę, że bycie dzieckiem wychowanym na Harrym Potterze wywołuje tę skrajną nieobiektywność, którą właśnie prezentuję - ale jest to nieobiektywność zbiorowa, mam wrażenie, że dyktowana nie tyle modą, co uczestniczeniem w procesie zmieniania popkultury. Bo to właśnie się stało na przełomie wieków - choć świat zaczął galopować i zarzucać nas milionem zmian, Harry Potter w tym wszystkim się nie zgubił i udało mu się wyryć widoczny ślad w pewnym odcinku kultury popularnej. I choć dla dorosłych istnienie świata magii wykreowanego przez Rowling nie będzie znaczyło nawet w połowie tyle co dla nas, ówczesnych dzieci i nastolatków (choć zaczytywali się na równi z nami przecież!), Pottera za pewien symbol kulturowy należy uznać. I to niezależnie od tego, czy będziemy rozważać problem w ujęciu literackim, źródłowym (Potter bazuje na niezliczonej ilości mitów i historii, co jest absolutnie wspaniałe) czy socjologicznym. Pottera po prostu nie da się już wyciąć bez pozostawienia śladów.


A jak wyglądała obecność Pottera w praktyce? Była, doprawdy, ekscytująca. Pierwszą książkę dostałam od rodziców, przywieźli są ze sobą bodajże z zakupów w markecie, bo "to fajne, no spróbuj, wszyscy to teraz czytają" (a przynajmniej tak to sobie wyobrażam, bo początki tej przygody są w mojej głowie dość mgliste). Zgaduję też, że chwilę przeleżała na półce, porzucona, bo choć czytać lubiłam, nie miałam jeszcze wyrobionego tego nawyku i nie wiedziałam, jak wielką przyjemność można czerpać z samodzielnego czytania (trochę mnie to układanie liter w słowa mierziło, jeśli mam być zupełnie szczera). W jakiś jednak sposób musiałam się tego dowiedzieć, bo jakiś czas później dostałam drugi tom, a dalsza historia już jawi mi się bardzo wyraźnie: zaczęta Komnata Tajemnic pojechała ze mną na wakacje, gdzie też ją skończyłam i w mig zaczęłam się stanowczo domagać zakupu kolejnych części. Stan rzeczy na chwilę wówczas obecną był taki, że do zakończenia Czary Ognia mogłam się nie martwić o swoją literacką przyszłość - zła wiadomość natomiast była wówczas taka, że Więźnia Azkabanu i Czarę Ognia zakupiliśmy jeszcze na tymże wyjeździe (to akurat dobrze) i tam też zaczęłam sukcesywnie rozpracowywać kolejne strony (i tu zaczyna się ta gorsza część wiadomości, bo strony w pewnym momencie się kończą). Pewnie tę niechęć do opuszczania hotelowego pokoju Zakopane dalej mi pamięta, ale postaram się je udobruchać przy następnej wizycie. W końcu książki życia nie znajduje się na każdym rogu, nie?

Kiedy ostatnia strona Czary Ognia została przeze mnie zgłębiona (zgadza się, nie przeczytana, zgłębiona), a wszystkie cztery części przerobione jeszcze kilkakrotnie, zaczęło się oczekiwanie na kolejne tomy. Pamiętam, że ukazywały się dość regularnie i to zawsze zimą - w dodatku prawie zawsze w okolicach ferii zimowych. O zaletach tego faktu oczywiście nie ma potrzeby dyskutować, należy jednak przywołać powagę tych dni. Co prawda nigdy nie byłam w księgarni o północy, żeby po czarodziejsku świeżynkę odebrać, ale czułam się jak zupełnie pełnoprawny czytelnik wchodząc do lokalnego papierniczego/punktu kseru i wychodząc z niego dumnie ze swoim egzemplarzem, który zaraz po powrocie do domu zaczynałam czytać. Biorąc pod uwagę, że Zakon Feniksa, najbardziej obszerną część (955 stron!), przeczytałam w wieku niespełna 11 lat w ciągu dwóch dni, należy zaznaczyć trzy rzeczy: po pierwsze - Harry Potter był absolutnie nie przesadzonym fenomenem, po drugie - hasło o czytaniu i mugolach na odwrocie każdej z książek z serii było nad wyraz trafne, a seria o Harrym naprawdę podniosła czytelnictwo w mojej grupie wiekowej, i wreszcie po trzecie - idę wpisać sobie tego skilla z 955 stronami do CV. Po dziś dzień wprawia mnie w osłupienie nie tylko moja długoletnia fascynacja tematem, ale też społeczność moich rówieśników, która całkiem naturalnie wytworzyła się wokół Harry'ego Pottera. No i przede wszystkim wielowarstwowość świata, który udało stworzyć się tak, żeby w swojej złożoności był przystępny dla najmłodszych czytelników. Za to wielkie ukłony w stronę Rowling, choć nadal nie odważyłam się na przeczytanie cyklu jako dojrzały czytelnik.


Ale Harry Potter, jak każdy szanujący się fenomen popkultury, to nie tylko książki. Harry Potter to też filmy wywołujące równie dużą - jak nie większą - furorę, gry, numery specjalne czasopism (musiałam je mieć!), gadżety, słodycze (fasolki Bertiego Botta były do kupienia na miejscowym targu!)... Harry Potter, mówiąc w skrócie, to była część życia. Miałam nawet przyjaciół "od Harry'ego Pottera": razem chodziliśmy do kina, bawiliśmy się w Hogwart (ale kto by się kalał odtwarzaniem czegoś, co już stworzono? Tworzyliśmy własne scenariusze!) i wszyscy zgodnie przeżywaliśmy nowe doniesienia ze świata nie-mugoli. I choć oczywiście byli też przyjaciółmi od pozostałych rzeczy, Harry Potter był pewną nieodzowną częścią naszej znajomości. To pewnie ta życiowa magia, bo utrzymujemy kontakt po dziś dzień.

Poruszając tak emocjonujący dla wielu osób z mojego pokolenia temat, można by mnożyć anegdoty i ścigać się w przytaczaniu wspomnień. Jak tylko zaczęłam sobie wszystko przypominać i szukać zdjęć do artykułu, przepadłam w złożoności świata, który tak mnie zachwycił przed laty. Od razu przypomniał mi się trzaskający ogień w wieży Gryffindoru, śnieg w Hogsmeade, chatkę Hagrida, magiczną Pokątną i niezliczone labirynty i tajemnice zamku Hogwart. I, co najważniejsze, to całkowite poświęcenie czytaniu - bo lektura była na tyle dobra i zajmująca, że za każdym razem czułam się częścią opowieści. Choć wymienienie wszystkich niesamowitych rzeczy ze świata wykreowanego przez Rowling jest niemalże niemożliwe, nie mogę nie wspomnieć Quidditcha, obrony przed czarną magią, przyznawania i odejmowania punktów domom, wielkich przyjaźni i magii, którą przesiąknięta jest każda strona powieści, każdy kadr filmu i każdy element poszerzający świat przedstawiony, który już dawno przedarł się do naszej codzienności. Nie sposób nie wspomnieć wysiłków przy pierwszej grze na PC, gdzie niemożliwym było narysowanie symbolu zaklęcia myszą z kulką, a przelatywanie przez obręcze na treningu latania i ucieczka po regałach biblioteki przed Filchem były najlepszą grą przygodową. Notes z Harrym Potterem, oczekiwanie i głębokie skupienie przy każdym filmie i świadomość, że jest to pasja, którą można się dzielić - to jedne z wielu powodów, dla których Harry tak długo został w naszych sercach.



Po latach od wydania pierwszego tomu, zainteresowanie tematem wciąż nie słabnie. Mówiąc "nie słabnie", mam właśnie to na myśli - a nie, że odżyło na chwilę, z okazji jubileuszu. Oczywiście całe zamieszanie wokół równoległego nam, mugolom, świata czarodziei jest regularnie podsycane nowinkami, doniesieniami i publikacjami (nowe wydanie wszystkich książek towarzyszących światowi Harry'ego Pottera, które jeszcze niedawno były praktycznie nie do zdobycia!), niemniej jednak między tymi wszystkimi wydarzeniami zainteresowanie się nie tyle tli, co ciągle żarzy. Wciąż jeszcze mamy zapotrzebowanie na Harry'ego Pottera, choć mam wrażenie, że nasze pokolenie przenosi je ze sobą w dorosłość: czyli, że raczej oczekuje się na nowinki, niż zagrzebuje w stary świat - a szkoda, bo takie powroty bardzo lubię (nie przeszkodziło mi to jednak w momentalnym polubieniu ósmego tomu, czyli scenicznego sequela). Tak czy inaczej trzeba przyznać, że świat Harry'ego Pottera to jedna z najdłużej funkcjonujących i najbardziej zakorzenionych w kulturze współczesnych "legend", czy nawet symboli. I to symboli samych w sobie, choć z pewnością nie jeden wątek z historii o młodym czarodzieju można by znaleźć w mitologiach i starych opowieściach.

W tym kontekście również podnosiły się głosy - były sprzeciwy, posądzenia o plagiat czy zarzuty o propagowanie nieodpowiednich dla dzieci treści. Choć długo można by dywagować na temat zasadności takich oskarżeń, jedno jest pewne - Rowling stworzyła pełen magii świat, który - choć z tomu na tom coraz bardziej mroczny - jakoś nikogo nie zepsuł. Chyba, że zepsuciem jest nabywanie pozytywnych wartości przez rozrywkę, to już zupełnie inna sprawa.

Nic lepiej niż te wszystkie wspomnienia (i fakt, że podobne wspomnienia mogłabym wymienić z całą zbiorowością!) nie świadczy o tym, że fenomen może wykiełkować na każdym gruncie. Odpowiednio pokierowany, ale też odpowiednio przyjęty przez świat, może osiągnąć niespodziewane rozmiary. I choć długo jeszcze można by dyskutować o kulturowych skutkach tego konkretnego zjawiska, ja jestem przeszczęśliwa, że przydarzyło się ono akurat w czasie, jak przyszło mi dorastać. Fajnie mieć taki silny korzeń w popkulturze.


Komentarze

INSTAGRAM