w dwa tysiące szóstym, w kopalni popkultury


Jak wszyscy już wiemy, podstawówka była kól - bo wspomnienia, fajności i wspaniałości. Ale szóstka klasa podstawówki - to już zupełnie inna sprawa, to już przecież powaga, wysoko uniesiona głowa i zaledwie dwie przecznice do dorosłości. Dlatego też szóstkoklasistki musiały robić poważne rzeczy.

Jakby naprzeciw tym oczekiwaniom wyszła Silesia, pierwsza galeria handlowa w Katowicach (i regionie, sława i fejmy). Wyrosła jakby spod ziemi, akurat na potrzeby naszej szóstej klasy. I choć nie od razu do niej pognałam, koniec końców i ja ją odwiedziłam. I zanim wywrócisz oczami, że te dzisiejsze nastolatki to tylko snapy i zakupy, a galerie handlowe to zło, konsumpcjonizm i dolewki, przypomnij sobie rok 2005. Wtedy wyjazd do galerii był na miarę wyjazdu zagranicę - już osiągalny, ale nadal do pochwalenia się przed znajomymi. Tak było i u mnie, zwłaszcza, że byłam w tym wieku, kiedy dopiero świat się poznaje - a ten niespodziewanie zmienia kierunek i zaczyna galopować. Tym szczęśliwym zbiegiem zdarzeń, Silesia to dla mnie nie kolejna budowla bez celu, a synonim miłych wspomnień.

To było słoneczne sobotnie popołudnie - może wiosna? A może ferie zimowe? Na pewno było wolne od szkoły, na pewno miałam spotkać się z przyjaciółką, a do tego jeszcze w nowym miejscu. Nie przypominam sobie, żebym była jakąś szaloną entuzjastką idei JEDŹMY DO SILESII, TERAZ, JUŻ, ale jak już tam w końcu dotarłam, nie mogło obejść się bez "wow". Choćby takiego malutkiego. Tyle WSZYSTKIEGO w jednym miejscu. Alejki jak w mieście i wielkie, lśniące czystością place. Ogromna przestrzeń, na której znalazły się wszystkie dobra, jakie dwunastolatka mogła wymyślić - a wręcz dużo więcej. A do tego jeszcze fontanna z prawdziwym mostem!

Jak jednak należy się spodziewać, szóstoklasistki z początku XXI wieku średnio interesują szopingi - zwłaszcza, że sklepy firmowe wówczas są jeszcze jak królewskie salony: drogie i niekoniecznie przystępne, choć legenda głosi, że już coś można było wtedy wygrzebać na wyprzedaży. Co zatem interesowało szóstoklasistki? Na pewno przestrzeń - z wysokości dwunastoletniego metra pięćdziesiąt doprawdy nieskończona, lody w kawiarni i kino. Tak, kino szczególnie. Nie jestem pewna, co nam jeszcze zaimponowało, ale to musiało być coś ekstra, bo kiedy w ten słoneczny dzień zjawiłam się tam z mamą, przyjaciółka powitała mnie z niedowierzaniem w głosie, które pamiętam do dziś: jak to nie byłaś jeszcze w Silesii?! Tak, to ewidentnie było wówczas kól.

Co ważniejsze, wtedy przypisywało się galeriom handlowym zupełnie inne znaczenie. Chociaż dziś centrum handlowe nikogo nie dziwi - a wręcz jest powodem do utyskiwań: ile ludzi/po co to wybudowali, brzydkie/a jaki to ma sens/kto normalny pije kawę w galerii/ONIEILELUDZI - wówczas było połączeniem wszystkiego, co chciało się dla przyjemności załatwić na mieście. I chociaż dziś bez zawahania podpisałabym się pod tą litanią żali, dekadę temu nikt nie myślał w ten sposób, w tym i ja. Dekadę temu, chociaż i po ciuchy zajeżdżałam, głównym celem wyprawy do galerii była jakaś tam forma obcowania z kulturą. No, wiadomo, że nie tą wysoką, to nie przejdzie (podobnie jak sala teatralna w centrum handlowym...) - ale z popkulturą już tak, i to na bardzo zadowalającym poziomie. Pierwsze - i najlepsze! - wspomnienia z tym związane to obowiązkowe kino z przyjaciółmi, oglądanie płyt z muzyką w Saturnie i książek w Empiku. Oglądanie, i kupowanie - bo to jeszcze czasy, kiedy korzystało się z tradycyjnych nośników i tradycyjnych sklepów, a ceny jeszcze nie były aż tak bolesne (choć przyjazne też one nie były). Silesia to też pierwsze wypady do miasta bez rodziców, wybieranie kolczyków z przyjaciółką (które w przyszłości były idealną wypadkową mojego ciucholubstwa i jej szopingonielubstwa) i zajadanie się megażelami. No bo przecież megażele są tańsze i fajniejsze niż nowa bluzka, nie? W dwunastoletnim świecie, rzecz jasna. Teraz są na równi.

Silesia to kupowanie ze znajomymi z klasy prezentów na szkolne mikołajki i powrót do domu w śnieżycy. To spacery na przystanek i wspaniale oświetlona okolica. To soboty w najwspanialszym towarzystwie i dzwonienie po tatę, żeby po mnie przyjechał. To wreszcie sala z grami, z której nie można było wyciągnąć mojego kumpla - nawet rychłym zaczęciem filmu.

Silesia to natomiast nie jest seria selfiaków w lustrze ani grupowe bieganie po dolewki. Silesia to nie jest też mieszkanie dla celebrytów znanych z tego, że są znani. Skąd zatem te całe zachwyty? Bo tego nie było. Bo centrum handlowe tętniło życiem i było swego rodzaju "miastem" - nie tylko w słowach reklamy, ale w realnym życiu, w całej naszej wschodniej naiwności i ciekawości zmian. Bo to moje miłe wspomnienia i przeświadczenie, że i galerie handlowe miały swój urok - zwłaszcza tak nietypowe i pięknie zaprojektowane. To był taki miły, nieoklepany plan na weekend... który darzę sentymentem do dziś.

A jak Wy spędzaliście swoje szósta-klasa-rządzę-światem weekendy?


Jak już się oglądało te płyty, to obowiązkowo było to Myslovitz. I Coldplay.

Komentarze

INSTAGRAM