dwujęzyczność da się oswoić


Do niedawna sądziłam, że dwujęzyczność mnie nie dotyczy. Ba!, że wręcz jestem na takim poziomie językowym, żem niegodna używania tego słowa. Aż tu nagle się okazało, że pokłady wiedzy we mnie drzemały, a budząc je, odkryłam mnóstwo ukrytych tasków.

Nie jestem dzieckiem mieszanej pary, nie żyję też w społeczeństwie posługującym się innym językiem (choć i polski dziś jakiś taki niezrozumiały, he he) - w związku z czym moje opory odnośnie bilingwalności były całkowicie usprawiedliwione. Żaden filolog, ani nawet żaden tłumacz nie jest dwujęzyczny do czasu, aż nie zacznie w tym drugim języku funkcjonować. Okej, posługuje się dwoma językami, to bez wątpienia. Ale dwujęzyczność nie dotyczy tylko znajomości słownictwa i gramatyki - dwujęzyczność to sposób myślenia, postrzegania świata, a nawet umiejscowienia w jakimś modelu kultury. Dwujęzyczność to przesiąknięcie językiem. Skąd więc pomysł, że staję się bilingwalna?

No, to chyba złe pytanie. Wiążąc się z osobą, która nie mówi w moim języku ojczystym, siłą rzeczy wpadam na tory drugiego języka: od błahostek i codzienności szybko przechodzi się do spraw duchowych, religijnych czy społecznych, do komunikowania potrzeb i życzeń, aż wreszcie do spraw osobistych. W związku przepracowuje się niemalże każdą dziedzinę życia, a więc i każdy rodzaj słownictwa jest tu wykorzystywany. I chociaż mój Lektor uczy raczej niekonwencjonalnych rzeczy, pewnych wyrażeń nawet on nas nie nauczył.

Dobrym pytaniem zatem będzie: jak objawia się stawanie się dwujęzycznym? Podkreślam: stawanie się. Nie mam pojęcia, jak funkcjonują ludzie, którzy od małego są zaprogramowani na dwa języki - ale zgaduję, że lepiej. Jak funkcjonuję ja?

Zdecydowanie przechodzę przez jakiś proces. Na szczęście nie zaliczam w nim zbyt wielu regresów, w miarę regularnie robię postępy w nauce języka - bo to nadal jest NAUKA. Mimo to od jakiegoś czasu wyraźnie widzę granicę między nauką teoretyczną a praktyczną: to już nie jest kucie na blachę słówek (choć te nadal zapisuję), to raczej moc nawyku i "nasączenia" podświadomości dwoma językami. Poniżej kilka errorów, które potwierdzą moje wywody.

Obcojęzyczne wtręty. Jeśli uczysz się języka słowiańskiego, na początku usprawiedliwiasz je podobieństwem niektórych wyrazów, które siłą rozpędu wyrzuca cię z toru poprawnej komunikacji. Jeśli uczysz się angielskiego, zawsze możesz wcisnąć ludziom kit, że "tak się przecież teraz mówi". A jak już zdarzy ci się wpadka z niemieckim, próbuj się ratować śląskim pochodzeniem, coś tam się nam w gwarze zachowało. Ale przychodzi moment, w którym zaczynasz mówić płynnie - i wtedy jesteś boleśnie świadomy, że ściemy nie zadziałają, bo to error w twoim toku myślowym. I o ile po trzech godzinach rozmowy na Skypie z B. w miarę logiczne jest przypadkowe wciśnięcie serbskiego słowa w rozmowę z rodzicami, tak użycie polskiego słowa w środku rozmowy z Czarnogórką w Czarnogórze jest zupełnie bez sensu. W związku z czym musiało mi się przydarzyć. W ten sposób Sara poznała swoje pierwsze polskie słowo, "choroby", które pięknie odmieniłam przez przypadki we wzorcu serbskim.

Frazy i kalki. Chociaż konstrukcja zdania w języku serbskim jest mniej więcej taka, jak polska, frazy rządzą się swoimi prawami. Serbom nie chce się spać, a spava im se (dosłownie: "śpi im się"); nie jest to jednak sprawa oczywista, ponieważ žedna sam (jestem spragniona) nie jest równe pije mi se ("pije mi się"), którego najczęściej używa się do zakomunikowania, że mam ochotę napić się czegoś konkretnego. W określonych kontekstach używa się innych słów niż w języku polskim, a dla skrótowej wypowiedzi korzysta się z przymiotników (mobilni telefon to w skrócie mobilni, kawę z chłodnym mlekiem zamawia się poprzez dodanie sformułowania sa hladnom czyli "z chłodnym", niech się domyślają, że z mlekiem). Czasem czasowniki są zbędnym balastem: ja bih pljeskavicu ("ja bym pljeskavicę" zamiast: zjadłabym pljeskavicę), a monosylaby bezlitośnie wwiercają się w pamięć (pa ma tyle zastosowań co Wisła dopływów, generalnie to takie wzmocnienie przecinka). A to dopiero początek wyliczanki. Bardzo chciałabym was teraz zaskoczyć, ale niestety prawda jest brutalna: usilnie próbuję stosować te konstrukcje w języku polskim. Na szczęście cały czas czuję, że zgrzyta i momentalnie się poprawiam. W duchu się modlę, żeby tak nie wypalić przy obcych.

Dwujęzyczne myślenie. True story. Nie jest to nic w stylu "uwaga, myślę po inszemu", choć ten wariant zdecydowanie poleca się przy formułowaniu zdań w języku obcym (true story, działa). To raczej przyłapanie się na tym, że myślę po serbsku i sprowadzenie się na domyślny język myśli. Albo myślenie po polsku, w czasie którego serbski usilnie próbuje dojść do (wewnętrznego) głosu. Dzieje się tak głównie przy intensywnych kontaktach z językiem, czyli na przykład na wyjeździe, gdzie otacza mnie tylko serbski (czarnogórski). Dopóki sama siebie rozumiem, nie jest tak źle.

Jak to jej objaśnić... A nie, ona przecież mówi po polsku. Historia to na pozór skomplikowana i dramatyczna, a w rzeczywistości - wynikająca z tego, że nadal się uczę. I uczyć się będę całe życie. Sprawy mają się następująco: po serbsku mówię płynnie, mam dość bogate słownictwo. Ale czasami zwyczajnie brakuje mi jakiegoś określenia, albo muszę coś przedstawić opisowo, bo nie występuje w serbskich realiach, albo nie jestem pewna, że po serbsku jest nośnikiem idealnie identycznego znaczenia, albo albo ALBO. Będąc w grudniu w Czarnogórze, chciałam coś opowiedzieć na Skypie koleżance z Polski. Przyłapałam się na tym, że zamiast rozmyślać na zasadzie "jak będziemy gadać to muszę jej wspomnieć, że...", kombinowałam "no to jest dość skomplikowane, jakby to jej najprościej wytłumaczyć". Cyrk na kółkach.

Jak to było po polsku? To pytanie zawsze było dla mnie uosobieniem pozerstwa i snobizmu. W zasadzie dalej tak uważam, z tym, że teraz to trochę hipokryzja, bo i mnie się to zdarzyło. I bynajmniej nie po to, żeby zaszpanować - teraz wiem, że to całkiem serio się tak dzieje. I, coby obalić stereotypy, nie od długoletniego pobytu za granicą. Dzieje się tak, ponieważ w rozmowie z różnymi osobami powielamy różne schematy: z koleżanką ze studiów często mówię o uczelni, czego nie robię z sąsiadką, z którą rozmawiam na przykład o gotowaniu. I chociaż tematy poruszane z różnymi osobami mogą się na siebie nakładać, sposób rozmawiania jest specyficzny. Tak też jeżeli o podróżowaniu najczęściej rozmawiam po serbsku, logicznym jest, że jako pierwsze przyjdzie mi do głowy sformułowanie serbskie. Mówiąc szybko, bardzo łatwo jest się zdradzić z tym, że brakuje nam słowa - a więc przyznajemy się, że "po polsku się tak nie mówi, ale jak to było". No i snob roku jak się patrzy, tylko odznaki brakuje. A to tylko niewinny error, no co wy.

Akcent. No to żem dowaliła, jak ja nie mam akcentu... :D Bo z serbskim akcentem to jest taka jazda, że nie dość, że jest ruchomy, to jeszcze nie ma żadnych reguł objaśniających, jaki typ akcentowania ma wjechać w określonym przypadku. Żeby tego było mało, w różnych regionach obowiązuje różna wymowa. A więc wszystko się leci ze słuchu, a ten, w moim przypadku, zdecydowanie nie jest absolutny (ale się staram!). W związku z tym, że się staram, koleżanka ze studiów kilka razy robiła sobie ze mnie podśmiechujki, że serbskie słowa (np. nazwy własne) w wypowiedzi po polsku akcentuję po serbsku. Dla mnie komplement, dla człowieka z boku - zaś snobizm. Ja to jednak beznadziejna jestem.

Rozumiem, ale po jakiemu? Ten error chyba podoba mi się najbardziej. Sprawa jest prosta: idziesz ulicą, jedziesz autobusem, oglądasz film, cokolwiek. Najlepiej w Serbii, bo to sytuacja, w której przełącznik "teraz język obcy" musi być stale włączony. I nagle, niespodziewanie, w tej Serbii słyszysz polski. Ale tak już przywykłeś do funkcjonowania "po serbsku", że nie przyswajasz, że to polski. Słyszysz, co mówią, zaczynasz ich słuchać uważniej, rozumiesz. I dopiero po czasie dociera, że to chyba jednak nie było po serbsku. Wtedy idziesz się przywitać albo chociaż kręcisz bekę, żeby wiedzieli, że tak swobodnie nie można gadać głupot.

Podejrzewam, że czeka mnie jeszcze mnóstwo językowych zaskoczeń i errorów. W oczekiwaniu na te zdumiewające wnioski, chętnie posłucham Waszych językowych opowieści - czy to z podróży, czy nauki, czy nawet zabawnych nieporozumień wewnątrz naszego ojczystego języka.

Komentarze

INSTAGRAM