leniwa niedziela #4


Dzień dobry, dziś niedziela, wakacji czas, za oknem raczej przeciętnie. Chociaż pewnie jest to dobra pora na wiele różnych rzeczy, jest to przede wszystkim najlepszy czas, żeby zreaktywować Leniwą niedzielę. Aplauz, owacje, tłumy szaleją.

W dzisiejszej odsłonie jestę recenzentę i recenzuję co? Igrzyska śmierci! Tak, przetworzyłam wreszcie informację, że coś takiego istnieje, dotarło wreszcie do mnie, że może być dobre, a jak zobaczyłam cenę to jak słowo daję sklep internetowy wrzucił ebooka do koszyka za mnie. A jak już go miałam to przeczytałam, nie będę przecież gorsza niż... no, w sumie wszyscy. KAŻDY widział przynajmniej film. A ja jak zwykle mam refleks szachisty korespondencyjnego. Dziś nadrabiam.

Zatem:
Suzanne Collins: Igrzyska śmierci

Jak wie już KAŻDY, w świecie Suzanne Collins po USA zostały jedynie zgliszcza. Na zgliszczach wybudowało się potężne Panem, podzielone na dwanaście dystryktów. Jak to w każdej społeczności bywa, zwykli śmiertelnicy nie zawsze są zadowoleni z życia - a żeby mocarstwo pozostało mocarstwem, Panem skutecznie musi pokazać ludowi, że zadowolony być musi. W ten sposób powstaje idea Głodowych Igrzysk - corocznej krwawej jatki, na którą wysyła się po dwóch młodocianych delegatów z każdego dystryktu, za każdym razem chłopaka i dziewczynę. Główna bohaterka, Katniss, nie bez powodu jest główną bohaterką - w końcu i w tym roku musi być ktoś, kto będzie dumnie reprezentował dystrykt dwunasty - ostatni i jednocześnie najbiedniejszy ze wszystkich. Do Katniss dołącza Peeta, oczywiście połączony z Katniss wspólną przeszłością. No, nie jest to zbyt obfita we wspólne chwile przeszłość, ale gdzieś już  tam ich drogi się skrzyżowały. Ale teraz to już będzie istne rondo turbinowe.

Nie wdając się w dalsze opowieści o fabule, która sprawia w tej historii najwięcej radości, po prostu skonkluduję: to naprawdę dobra powieść. Błyskotliwe połączenie przerabianego już w różnych konfiguracjach motywu igrzysk, Big Brothera, Harry'ego Pottera i Czary Ognia, produkowanych na pęczki programów o metamorfozach i wreszcie: krwawej powieści akcji. Różność form tutaj jest niewiarygodnie harmonijna, wszystko zdaje się do siebie sensownie pasować, chociaż od ciężkiej doli mieszkańców ubogiej dzielnicy do prezentowania całemu kraju swoich wdzięków jest raczej daleko. To już chyba bliżej ciężkiej doli do brutalnego surwiwalu na arenie Igrzysk. Niemniej jednak wszystkie te inspiracje łączą się w całość, wydają się oczywistymi następstwami konkretnych zdarzeń i jakoś tak po prostu leżą idealnie. Aż miło się czyta.

Ale mimo tego miłego czytania i ładnej formy, autorka niejednokrotnie zaskakuje. Przede wszystkim zawsze myślałam, że jest to książka adresowana raczej do dzieci i młodzieży - tymczasem okazuje się, że niektóre opisy są tak wyraziste i brutalne, że skóra cierpła, a ja mrużyłam oczy. Wszyscy przecież wiemy, że czytając przez przymrużone oczy nie będzie tak strasznie i na pewno skończy się dobrze.

A propos końca. Wydaje Ci się, że wiesz, jak się skończą Igrzyska śmierci? Istnieje szansa, że dobrze kombinujesz. A wiesz, co jest najlepsze? Ano to, że niezależnie od tego, czy się spodziewasz czy się nie spodziewasz, i tak będziesz się świetnie bawić przy lekturze. Zwroty akcji i nieszablonowe rozwiązania są super, nawet jeśli sobie niechcący zaspoilerowałeś zakończenie tak, jak mi udało się to uczynić. Sama sobie! Tak czy inaczej znając zakończenie nadal byłam ciekawa, jak do niego dojdzie. A to już chyba znak, że książka jest czegoś warta.

Zatem jeśli jakimś cudem jeszcze jej nie czytałaś/-eś, zrób to, serio. Ręczę. Nawet po obejrzeniu filmu, przecież wszyscy wiemy, że książki są lepsze prawie zawsze. To znaczy tak myślę, bo do filmu dopiero się przymierzam. I mam nadzieję, że seans będzie równie dobry, co lektura. Miłego!

PS vel. prywata vel. gorzkie żale, choć wcale mi nie gorzko: jeśli jesteś jak mój Kolega, który krytykuje, że to czytam, BO to Igrzyska śmierci, albo wręcz jesteś moim Kolegą, masz dwa wyjścia. Albo nie próbuj dyskutować o czymś, czego nie czytałeś, albo - zaskoczę Cię! - przeczytaj i pogadajmy. Wiesz, jak to mówią: profesjonalizm przede wszystkim. Mnie bycie filologiem nie zobowiązuje do czytania klasyki literatury światowej. Jestem za niska, żeby sięgnąć do tak wysokich półek, więc czytam to, co nie zmusza mnie do niechcianego wysiłku. Na szczęście nie wszyscy są tak wtórni i nieambitni.

Komentarze

INSTAGRAM