wizje, chodźcie do mnie - blisko, najbliżej


Muzyka to fantastyczny nośnik emocji. Jeśli do tego jej wykonawca potrafi te emocje podtrzymać - wychodzi sztuka.

Zacznijmy może od tego, co mi się przydarzyło przed paroma dniami. A przydarzył mi się koncert  Opowiem wam swoją historię. Miuosh akustycznie. Nie jestem znawczynią, ba! nawet nie jestem entuzjastką rapu, dlatego będzie to wpis skrajnie subiektywny, laicki i oburzająco nieprofesjonalny. Wkupię się za to w łaski wszystkich hiphopolubów, bo przy tym wszystkim będzie to opowieść pozytywna. I to tak całkiem szczerze.

Długo zastanawiałam się, jak opowiedzieć historię tego wieczoru. Po pierwsze - głównym sprawcą zamieszania jest nieszczególnie bliski mi rap, po drugie - tak po prostu dobry koncert, koncert wywołujący pozytywne emocje, które są absolutnie nieuchwytne. Albo to po prostu ja nie wiem, jak się je łapie i zmusza do zostania w tekście. Wszakże z pokemonami też nie było mi po drodze, łapania nie mam wyćwiczonego za grosz. Dlatego może po prostu po kolei, jak było. A emocje pozostawmy artystom.

Przede wszystkim uczciwie należy powiedzieć, że rap to kompletnie nie moja bajka. Owszem, zdarza mi się gdzieś tam go po drodze minąć; nie mam też większego problemu z całą hiphopową otoczką, nawet wszystkie kurwy, chuje i każde jedno pierdolenie jestem w stanie wysłuchać, o ile jest uzasadnione. Mam natomiast olbrzymi problem z zaakceptowaniem miernoty, którą często przemyca rap - i sztuka ogólnie! - pod pretekstem oscylowania na granicy dobrego smaku, kontrowersji, ukazania życia takim, jakie jest. Szczęśliwie, Miuosh potrafi w wyważone teksty.

Potrafi też w emocje, których niestety ja teraz nie jestem w stanie należycie oddać. Mogę sobie uparcie twierdzić, że to normalność jest niedefiniowalna, ale tak na dobrą sprawę to magia chwili uparcie nie chce dać się uwiecznić. Wanna żelek temu, kto potrafi. Albo wanna piwa. Niemniej jednak na tym koncercie wszystko było emocjami i wszystko było na najwyższym poziomie. (No okej, może Teatr Śląski nie jest mistrzem nagłaśniania imprez, ale przypominam, że jest to teatr). Kto nie wierzy, w czerwcu koncert plenerowy. A ja z tego miejsca mogę pogratulować całemu szeregowi osób pracujących nad TAKIM przedsięwzięciem, bo był to kawał dobrej roboty.

A jakie to było przedsięwzięcie? Całkiem nowe, akustyczne aranżacje, towarzyszące im instrumenty, absolutnie niepopularne w tego typu muzyce. Świetne wokale i wyświetlane wizualizacje - Śląsk z zupełnie innej strony, niż życzliwi tnący siekierami zanieczyszczone powietrze twierdzą. Wszystko jakoś tak po prostu złożyło się w kompletną całość. Był nie tylko poziom, ale przede wszystkim atmosfera: tytułowa historia została opowiedziana, ale oprócz tego powstała moja prywatna historia, mój autorski myślotok prowadzący do nad wyraz miłych wniosków. Tak po prostu, bo emocje. A klimat? Klimat był niepodrabialny.

Było też nowe, przystępniejsze szerszej publice oblicze rapu. Do tego stopnia, że i publika była maksymalnie zróżnicowana: od osób siedzących w temacie, przez takie jednostki jak ja, do ludzi starszych wiekiem. Bo był to swego rodzaju fenomen kulturowy, zupełnie jak przedsięwzięcie nosprowskie, które też mi się marzy wysłuchać na żywo.

Świetna sprawa.

 
Skoro czuję Cię przed sobą, Ty musisz czuć to w sercu.

Komentarze

INSTAGRAM