wakacje à la piąta de
Wakacje cieszą chyba w każdym wieku. Ale nie w każdym wieku wszystko wydaje się nieskończone i magiczne.
Jakieś 10-11 lat temu to był TEN czas: gdzieś
na granicy dzieciństwa, kiedy jeszcze wszystko jest ekscytujące i nieprzebrane,
ale kiedy już masz coś w głowie i w jakiś tam sposób potrafisz sprecyzować,
czego chcesz. Choćby to były bardzo prozaiczne marzenia. Kiedy sobie życzysz
księcia na białym rumaku, ale są to życzenia zupełnie niewinne. Kiedy centrum
miasta to nieosiągalna, olbrzymia dżungla, a imprezy są niesamowite bez kropli
alkoholu. Kiedy jesteś już świadomy świata, ale jeszcze nie na tyle, żeby się
nim przejmować. Można się tylko cieszyć.
Dekadę temu wakacje zaczynały się rozdaniem
świadectw. Białe bluzki, granatowe spódniczki i spotkanie z klasą przed
wakacyjną przerwą. Akademie, czerwone paski, niezmiennie nie porywające nagrody
książkowe. I jakimś cudem prawie zawsze piękna pogoda. A jak się przyszło do
domu i zmieniło oficjalne wdzianko na typowo letni strój, to był ten moment:
zaczynały się wakacje. I to z całą powagą, tę granicę między szkołą i wolnością
czuć było wyraźnie. Była niemalże namacalna.
W wakacje zawsze rodzice mnie gdzieś
zabierali. Końcowe klasy podstawówki to był ten czas, kiedy zaczęli odkrywać
zagranicę. Chorwację. Ale to był zawsze dwutygodniowy wyjazd - a czym są dwa
tygodnie w świetle dwóch miesięcy? W wieku dwunastu lat nie uświadamiasz sobie,
że to ćwierć Twojej wolności. W wieku dwunastu lat to dopiero początek całego kosmosu możliwości.
Spacery z przyjaciółką, zabawy u niej przed
domem i masa słodyczy, które przywoził jej tata, a których w Polsce nie było.
Wyjazdy do przyjaciół z sanatorium, które zawsze urastały do rangi wyprawy i święta. Gra w siatkówkę
przez bramę stadionu i objadanie się Cheetosami. Zabawa w Harry'ego Pottera. W
deszczową pogodę zakupy z rodzicami, które niezmiennie kończyły się w Empiku.
Reszta wieczoru oczywiście mijała nad kupioną książką - a te młodzieżowe
książki jakieś takie dobre były. I w ogóle życie takie nieskomplikowane było.
Były też pierwsze podejścia do bycia babą
przez wielkie B: pierwsze kolorowe lakiery do paznokci, do bólu krzywo
nałożone. Gazetki dla dziewczyn. 13! Pamiętacie 13? Mini Glamour naszych
czasów. Były też ambitniejsze Victory i mało ambitne Dziewczyna i Twist. Ale i
tak się je czytało. Bravo zostawało na szarugę, żeby poprawić sobie humor
listami do redakcji - ale o tym innym razem.
I coś jeszcze! Dzikie pląsy do ówczesnych hitów! Rozłożone łóżko, dezodorant jako mikrofon... i nikt nie mógł mi podskoczyć. Byłam Fergie i Shakirą, alfą i omegą. Byłam gwiazdą. Byłam KIMŚ.
Przez te jedenaście lat zmieniło się mnóstwo
rzeczy - tych oczywistych, i tych mniej. Ale wakacje nadal uwielbiam. I może to zaskakujące, ale po części spędzam je wciąż z tymi samymi osobami. I to jest chyba w tej historii najważniejsze.
Komentarze
Prześlij komentarz