aż do dziś myślałam, że kolorowe pisma idealizują życie


Poświęciłam dziś dosłownie pół godziny na przejrzenie prasy kobiecej. W tym czasie zdążyłam bardzo posmutnieć.

Rzeczona prasa to nie żadne plotki z życia celebrytów, bo i tak nie znam połowy osób z okładek, szkoda zachodu. Nie jest to też jedno z dżojopodobnych pisemek z poradami, jak rozpalić w nim żar, które oczywiście zmieniły moje życie. Nie, podniosłam rękę trochę wyżej, aspirując mniej więcej do środkowej półki. No i rzeczywiście gazeta jest na zakładanym przeze mnie poziomie – rozczarowuje w zupełnie inny sposób.

Pół godziny to idealny czas, żeby przekartkować grubsze pismo, przeczytać dwa felietony, artykuł i uznać, że to, co redakcja (a nie daj Boże i świat modowy, nie wiem, nie znam się na tym i poznać się nie zamierzam) uznała za modne, jest połączeniem wyjątkowego braku gustu i zbyt grubego pliku banknotów w portfelu. Nie mnie jednak oceniać gust pani z działu moda, ani nawet wartość merytoryczną pisma. W końcu sama weszłam w jego posiadanie, o mnie też to trochę świadczy.

Natomiast artykuł, który przeczytałam na jednym wdechu, i to bynajmniej nie z powodu jego długości, ale emocji, które wywołał, jest warty pociągnięcia tej opowieści. Troje bohaterów: ona, jej mąż i ten trzeci. Artykuł powstaje na podstawie listu do redakcji, który jakoby ona podesłała. Abstrahując od tego, że dzielenie się bez wyraźnego powodu swoim życiem osobistym, i to w odmianie budzącej sprzeciw moralny, jest co najmniej naciągane, uznajmy, że tak właśnie było. Tak więc jeszcze raz: ona, on i ten trzeci. Ona pełna energii życiowej, on starszy, spokojniejszy, bardziej wyważony. Co po pewnym czasie odbija się na sprawach intymnych (no dobra, nadal nie potrafię pogodzić się z tym, że ktoś miałby się dzielić z całą Polską taką historią, ale idę dzielnie dalej), ona sfrustrowana, chociaż męża kocha. I nagle jak z nieba spada ten trzeci, akurat mając identyczny problem. Rozwiązanie wręcz samo skrapia się cytrynką i układa na talerzu: zostańmy w swoich rodzinach, ale prześpijmy się czasem ze sobą, żeby było nam jakoś łatwiej i przyjemniej. W tym momencie stawiam kropkę, historia się kończy, a ja nie zamierzam jej w żaden sposób wartościować, nie moja sprawa. Choć trochę chyba jednak moja, bo wydałam na tę gazetę 8 złotych, a redakcja z jakiegoś powodu uznała, że chcę to wiedzieć. Ale jednak na tym etapie historia jest tylko historią, to sprawa bohaterów, co robią i moja, co myślę. Natomiast dalej już tak spokojnie i poprawnie politycznie po prostu się nie da.

Już sama forma budzi pewien niesmak: ona napisała, co jej na sercu leżało, redakcja zawołała seksuologa, opowiedziała mu tę historyjkę i przeprowadziła z nim wywiad na temat anonimowej do tej pory pani Polki. Niby teraz robię coś podobnego – piszę o tej sprawie, z pełną świadomością, że to jest jakiś tam materiał dziennikarski, fundament, bez którego nie byłoby pretekstu do napisania artykułu. Jestem też więcej niż przekonana, że już nie anonimowa pani Polka jest postacią fikcyjną, zrodzoną na potrzeby publikacji, ale sprytnie oddającą problemy pewnej zbiorowości. Ale siłą rzeczy budzi się we mnie też druga wizja: ja, moja sąsiadka, przyjaciółka czy nieznana mi kobieta z drugiego końca miasta mają jakiś problem/tajemnicę/nietypową historię. Z dalej nieznanych mi powodów postanawiają napisać o tym do gazety, no ale jednak to robią – pewnie liczą na odpowiedź, może nawet na publikację w jakiejś rubryczce temu przeznaczonej. A tu niespodzianka – pan seksuolog wypowiada się na ich temat, nie tyle czerpiąc z ich osoby inspirację do oceny pewnych zjawisk, ale wręcz wmawiając im, co czują. Bo sprawy w artykule mają się tak: ona pisze, że nie czują z tym trzecim wyrzutów sumienia, chociaż pewnie powinni; że to podłe, ale dają sobie poczucie szczęścia itp. itd. Spróbujmy zatem przewidzieć, jak oceni to pan seksuolog. Czy powie, że powinna wybrać jednego z nich, a z drugim uczciwie się rozstać? Nie. Czy uzna, że fakt, że doznaje spełnienia z innym mężczyzną, swoją drogą tym samym, który też potrafi zająć ją rozmową, a nie tylko myśli o kolejnym numerku, oznacza, że źle wybrała, wychodząc za tego pierwszego? Też nie. Powie natomiast, że ona „tylko tak mówi” pisząc, że to podłe, co robi, „bo społeczeństwo tego nie zrozumie to tak mówić trzeba, a tak naprawdę jej z tym dobrze” i że kochanka porzuci nie ze względu na to, że życie w trójkącie nie jest fajne, ale dlatego, że nim też się znudzi. A, no i że zdrada jest zła tylko wtedy, jeżeli jej mąż uważa ją za złą – bo jeśli nie ma nic przeciwko otwartym związkom to wszystko jest okej. Niby tak. Ale czy jeśli pójdę w skrajności i przytoczę przykład faceta, który trzyma swoją kobietę pod kloszem, a ona potulnie spędza całe dnie na usługiwaniu mu, bo nie chce go stracić i jest w niego tak zapatrzona, że jest gotowa zrezygnować dla niego ze wszystkiego to to będzie okej? Analogicznie rzecz biorąc, powinno. Przecież ona się na to godzi, w czym problem?

W artykule było też dużo optymistycznych historyjek o tym, że jeśli nagle życie intymne kobiety się poprawi to znaczy, że jej facet ma kogoś na boku. Bo zdradzające kobiety odsuwają się od swoich mężów, ale zdradzający faceci przeżywają ponowne zbliżenie do swoich żon. Nie, żeby nagle coś odżyło. Seks z inną i/lub pornosy nakręcają ich i automatycznie mają możliwości zająć się swoimi „oficjalnymi” kobietami, przynajmniej według pana seksuologa (ja, będąc mężczyzną napalonym na nową atrakcyjną kobietę, chyba nie miałabym siły po upojnym dniu na upojną noc z żoną, ale ja się przecież nie znam). Ale o tym już nie mam ochoty mówić, bo zrobiło mi się autentycznie przykro, że niektórym się wydaje, że tak jest urządzony świat. Chcąc wierzyć przynajmniej w połowę z tych mądrości, powinnam wpaść już w paranoję. A jak nie na podstawie tego, co się dzieje, to chociaż tego, co wydarzyć się może.

Podsumowując tę przydługą już historię o już nie anonimowej Polce, która pewnie nigdy nie istniała i mężczyznach, którzy stymulują się swoimi kochankami (sic!), chciałam tylko powiedzieć, że nastały czasy, w których nie zdrada przejmuje najbardziej. Dużo bardziej przykre i godzące w człowieka jest w moim odczuciu jej wartościowanie, sposób mówienia o niej i założenie, że tak przecież robią wszyscy. I że każdy przejaw dobrych relacji ma świadczyć o winie. Nawet jeśli nie było to zamierzone, napisano o tym z takim właśnie wydźwiękiem. Bo niesamowity seks po gorszym okresie musi przecież świadczyć o czymś niepokojącym.

Wyleczyłam się dziś z pism kobiecych na dłuższy czas.

Komentarze

INSTAGRAM