wojna i śmiech zaraz po niej aka sesjo, nadchodzę
Chorwacja. Błogostan. |
Było to tak: wstałam rano, choć
kołdra boleśnie przyciskała mnie do łóżka, grożąc mi i oplatając mnie coraz
ciaśniej swoimi czterema rogami. Wyrwałam się jej jednak, cudem unikając
przymusowej drzemki do 11, zjadłam śniadanie, wypiłam kawę i ruszyłam, żeby
wyjąć notatki i zgłębić wiedzę zamkniętą w przedmiocie, którego nazwa jest tak
długa, że nawet nie będę próbowała jej odtworzyć. I choć jest to jeden z
naprawdę ciekawych przedmiotów, nijak nie byłam w stanie rzeczonych notatek
wyjąć. Niezależne źródła podają, że toczyły tę samą walkę, jaką ja stoczyłam
godzinę wcześniej z kołdrą. I jestem skłonna w te doniesienia uwierzyć. Ale
wracając do samego pomysłu wyciągnięcia notatek: usiadłam, ponownie na łóżku, o
zgrozo. Spojrzałam w lewo na segregator z napisem „1 rok” (choć tak naprawdę
czwarty, ale dzięki studiom dwustopniowym można się nieźle odmłodzić, polecam),
później w prawo, na wnękę. I wtedy wydarzenia poprzedniego wieczoru stanęły mi
przed oczami jak żywe.
Było dużo muzyki, trochę
śpiewania, aż na fali tego upojenia pomyślałam: przecież wieki nie grałam na
gitarze! I szczęśliwie w całej tej euforii nie zrobiłam niczego głupiego,
jednak dziś to uczucie wróciło: zrób coś, wyjmij ją z pokrowca – mówiło.
No i wyjęłam.
Szczęśliwie dla sąsiadów,
natomiast ku mojej trwodze, struna H nadawała się tylko do wymiany. I to takiej
w trybie emergency – do tego stopnia, że do akcji musiał wkroczyć profesjonalny
sprzęt do naprawy instrumentów, znany w innych gospodarstwach domowych jako
kombinerki. Albo kleszcze, jak kto woli. Po udzieleniu tejże fachowej pomocy
zamocowałam nową-starą strunę (BARDZO starą strunę), a czynność tę powtórzyłam
ponownie tuż po tym, jak tą pierwszą nową-starą dostałam z pełnym impetem w
dłoń. I ten wypadek powtórzył się po zamocowaniu jeszcze starszej struny. Nie
wdając się w szczegóły i stan techniczny mojej ręki, powiem jedno: jutro czeka
mnie wycieczka do sklepu.
Jakby smutny nie był finał tej
historii, w ogólnym rozrachunku okazało się, że zyskałam na tym całym
szaleństwie: zechciałam wrócić do czegoś, czego nie robiłam od bardzo dawna – a
to wszystko dzięki uczelni właśnie. I przedmiotowi o nazwie długiej jak
węgorz, jak to mawia wieszcz od pojazdu w holenderskim gazie.
Jeśli jedno świadectwo to mało,
musicie wiedzieć, że wróciłam też do pisania, w najbliższym czasie zamierzam
przeczytać jakąś przyjemną powieść, wygospodarowałam trochę czasu na tegoroczny
hit sesji, jakikolwiek by nie był (oglądanie fok na streamie było
niezapomniane, ale pora ruszyć naprzód), a i wyczuwam u siebie mniejszą
stanowczość w odrzucaniu nerdowskich propozycji Lubego. Jest to więcej, niż
zrobiłam przez ostatnie pół roku, więc niech mi ktoś jeszcze powie, że studia
nie rozwijają. A sesja to już w ogóle, to jak wizyta w spa w pierwszy od
niepamiętnych czasów wolny weekend. Albo jak śnieg za oknem. I jak Chorwacja.
Jak duża miska żelek. Jak… No, wiadomo, cudowna jest.
I pomyśleć, że to już tak o, na wyciągnięcie ręki.
PS Gdybyście mieli jeszcze jakieś wątpliwości:
PS Gdybyście mieli jeszcze jakieś wątpliwości: