fabularyzacja nie niszczy baśniowych krain


Moja poprzednia wizyta w kinie przypada na sierpień. Moja poprzednia wizyta w kinie na jakimś dobrym filmie też przypada na sierpień - ale 2015. W obliczu tak szokujących faktów, mam wiele powodów, żeby napisać ten tekst.

Całe zamieszanie zaczęło się, kiedy odkryłam, że w sieci jest już całkiem sporo trailerów do Pięknej i Bestii. Na tyle sporo, że premiera już musiała być nadchodzącym faktem. I rzeczywiście, faktem stała się bardzo szybko, podobnie jak moje zagadywanie B., że film, kino, fajnie i miło. Na moje szczęście, B. też uważa, że film, kino, fajnie i miło, więc na Dzień Kobiet dostałam do łapki dwa bilety. I choć to najfajniejszy prezent na taką okazję, dziś jednak chciałabym o samym filmie, nie o prezentach.

Myślę, że tak bardzo zapragnęłam iść akurat na ten film z wielu powodów, ale cztery (aż cztery!) wydają mi się tu kluczowe: pamiętam, że bardzo lubiłam tę bajkę w dzieciństwie (choć za nic nie mogę sobie przypomnieć, czy oglądałam film, czy ktoś czytał mi książkę...), w roli głównej występuje fantastyczna Emma Watson (chociaż rola Bestii w niczym jej nie ustępuje - no, poza wyglądem ;-)), a Zwierz Popkulturalny w sposób przecudny wytknął wszystko, co mu się w filmie nie spodobało; w sposób przecudny, bo nawet przez te zarzuty przebijała się sympatyczność tego filmu. No i wreszcie powód ostatni, ale równie ważny, przynajmniej dla mnie: ja bardzo chciałam pójść na coś miłego. No i się udało.

Piękną i Bestię bardzo trudno jest ocenić w standardowym kluczu - no, chyba że przez pryzmat tego, że to gotowa, zamknięta historia, której wszyscy znają zakończenie - i coś z tym trzeba zrobić. I choć można by się bawić wewnątrz fabuły (co się nie wydarzyło), przyzwoitość nakazuje nie uśmiercać Bestii, ani nie wydawać Belli za Gastona. Logiczne, no. W obliczu takiej oczywistości i niezmienności trzeba być niezwykle utalentowanym twórcą, i to z niezwykle szeroką wizją, żeby tym, co już było, zachwycić widownię. I choć pod adresem produkcji Condona padają zarzuty o przekopiowanie bajki na świat fabularny, te zarzuty spokojnie można przekuć w solidne plusy. No bo nie dość, że do kina wpadną dzieci wychowane na Disneyu, czyli dziś dorośli ludzie, nie dość, że wpadną dzieci, bo bajka, to jeszcze wpadnie w zasadzie cały świat, bo dobra produkcja, która nie zamyka się w odrealnionej bajce, ale daje nam pewne namacalne zarysy realności. Chodliwość filmu jest jednak dobra dla twórców - a co dla nas jest dobre?


Na pewno gra aktorska (nie wiem natomiast, jak miewa się dubbing, bo go z rozmysłem unikam - dacie wiarę, że w ciągu dnia jest tylko jeden seans z napisami?) i humor, który był świetnie wyważony i idealnie pasował do klimatu opowieści. Na pewno przeurocza Emma Watson, która okazała się też być właścicielką szalenie miłego dla ucha głosu. I Bestia, majestatyczna, ale też w jakiś sposób ujmująca. Kiedy przed pójściem do kina czytałam wypowiedzi o rozczarowaniu po przemianie Bestii w Księcia, nie bardzo rozumiałam - bo chyba w bajkach się kibicuje dobrym zakończeniom, no nie? Ale jak tylko ujrzałam Bestię na ekranie, od razu stało się jasne, co się podziało w internetach - przecież Bestia, zwłaszcza ta późniejsza, zakochująca się Bestia, to kwintesencja wszystkich dobrych cech, które może mieć bohater filmowy: silny i stanowczy, ale w jakiś sposób też ciepły w środku i rozczulający. Natomiast z przykrością stwierdzam, że zajmujący jego miejsce książę byłby dla mnie, na miejscu Belli, grubym rozczarowaniem - i to nie tylko fizycznym, wizualnym, ale też mentalnym.

Co mam na myśli? To, że scena, w której wszyscy powracają do życia - choć jest krótka i nie powinna nam służyć za punkt odniesienia - jakoś tak... spłyca charakter postaci, które przecież w toku filmu były takie barwne. I choć z pewnością powiedzieć, że było im lepiej w zaklętych postaciach, moralnie jest wątpliwe, z punktu widzenia filmu jest jak najbardziej uzasadnione. Ale przynajmniej róża lepiej wyglądała, jak ponownie zakwitła.



Wyliczając dalej zachwyty, na pewno należy wspomnieć o ścieżce dźwiękowej (choć też nie będącej zaskoczeniem, ale to całkiem miłe niezaskoczenie), rekwizytach, scenografii, efektach... No i o zamyśle filmu. Bo, choć silnie zaczerpnięty z bajki, w postaci fabularnej zyskuje zupełnie inny wymiar. A co mogę powiedzieć wszystkim zainteresowanym zmianami fabularnymi? Może to, że po seansie zapragnęłam ponownie zabrać się za książkę Dwór cierni i róż. Jeżeli jakaś bajka sprawdza się dobrze jako modyfikowalna podstawa do powieści, jest to właśnie Piękna i Bestia, i jest to właśnie ten literacki przypadek. Oczywiście jeśli lubicie, jak zamiast zerwanej róży pada trupem zwierzę-animag, a ukarani dworzanie to nie gadające rekwizyty, ale ludzie w przytwierdzonych zaklęciem zwierzęcych maskach. Dla mnie, na przykład, to szalenie ciekawa alternatywa.

Komentarze

INSTAGRAM