zrób to sam: efektywne (i efektowne) pozbawianie się pasji

Dziś bawię i edukuję: wbrew wszystkim rozważaniom na temat istoty pasji i poradom, jak znaleźć to jedno cudowne, zbawienne wręcz zajęcie, ja podpowiadam, jak skutecznie sobie obrzydzić własne zainteresowania.

Mimo zdjęcia powyżej, nie będę mówiła o wzlocie i upadku moich dziennikarskich ciągotek, chciałam się po prostu pochwalić, że miałam legitymację. I to nie byle jaką, zalaminowaną! Ale nie, o tym nie tym razem. Ani nawet nie o ciężkiej drodze usianej wyrzeczeniami, kiedy okazuje się, że Twoja jedyna prawdziwa pasja będzie rozwijana tylko na pół gwizdka, bo akurat w tym jednym roku, kiedy poszłaś na uczelnię, ta postanowiła zmienić ofertę dydaktyczną. 

Ale nic straconego, i tak będzie o porażkach i frustracjach.

I chociaż mam w tej "branży" - bo nią już się ta część blogosfery stała - znajomych i recenzentów, na których strony chętnie zaglądam, nadeszła pora na rozliczenie się z tym etapem mojego poszukiwania... czegośtam. Będzie potok żali i będzie o blogosferze książkowej. Lećcie po popcorn i zaczynamy.

Pisz, co Ci ślina na język przyniesie
Nie dbaj o formę, nie dbaj o interpunkcję, o paru błędach ortograficznych nie zapominając. Bo tych drugiego stopnia i tak nikt nie zauważy. Napisz kilka zdań okraszonych jakimś oryginalnym wstępem-tasiemcem, na przykład o tym, jak zajebiście czytało Ci się tę książkę na nudnych zajęciach z matmy - przecież który szanujący się humanista-recenzent robiłby notatki na tak przyziemnym przedmiocie? Łe. 
Ale uwaga! Nie dodawaj do tego wstępu za dużo oceny książki, bo jeszcze wyjdzie Ci z tego recenzja. A wtedy wydawnictwo się Tobą nie zainteresuje. Czemu? Bo napiszesz długi, merytoryczny tekst, a takich nikt nie czyta. A jak nikt nie czyta, nie ma statystyk, a bez statystyk wydawnictwa nie wyślą Ci darmowych egzemplarzy do recenzji. A bez tego się nie liczysz. Oto nadeszły czasy, kiedy wydawnictwa potrzebują poczytnych, ale niekoniecznie kompetentnych recenzentów. W kwestię płacenia egzemplarzami recenzenckimi nie będę wchodzić, bo nic dobrego z tego nie wyjdzie, a i sama do końca nie wiem, co o tym myśleć. Więc w tym temacie wystarczy sączenia jadu, przyda się jeszcze w przyszłości.

Walcz na ilość przeczytanych książek
Do upadłego, byle więcej. Bo ktoś tam przeczytał 5 pozycji w miesiącu, a to imponujący wynik, a imponujące wyniki są domeną wartościowych ludzi. Więc Ty bądź wartościowszy, przeczytaj ich 6, tak dla pewności. I pochwal się na blogu.
I to nie jest tak, że jestem zgorzkniała, bo od stycznia przeczytałam jedną książkę, ani nie jest też tak, że gardzę taką aktywnością, jaką są podsumowania miesiąca. Są super, bo pozwalają nam oszacować, ile czytamy, jakie mamy tempo, na co nas stać i dają możliwość pochwalenia się, co ładnego sobie kupiliśmy. Jedni lubią ciuszki, inni książki, no. Ale w momencie, jak zaczynam się bawić w sumowanie przeczytanych stron i czytam na siłę, żeby nie było wiochy, chyba czas na odwyk od internetów.

Pisz na akord
Przyzwyczajaj się, i tak będziesz pisać na czas, jak już jakieś wydawnictwo podaruje Ci książkę. Przecież i tak już jesteś automatem walczącym na ilość przeczytanych stron.

Nie reaguj na próby interakcji ze strony czytelników
Nie ma sensu. Skoro już się pojawiają to znaczy, że jesteś gość.

Nie czytaj recenzji innych blogerów
Po prostu zostaw wpis, że książka wydaje się ciekawa. Albo że wygląda na to, że porusza ważny temat. Jak Ci się poszczęści, autor recenzji, wiedziony swoim dobrym sercem, zajrzy na Twojego bloga i odwdzięczy się komentarzem. Statystyka się nabija, fejm się zgadza.

Podkreślaj, że jesteś wartościowy dzięki czytaniu
I tylko dzięki temu. Bo przecież na nie czytających ludzi trzeba patrzeć z góry i z pobłażliwością. Nic to, że często są to przecudowne osoby znające się jak mało kto na innych sprawach, ale akurat nie przepadają za wpatrywaniem się w druk, zwykle drobny jak stan mojego konta po zimowym uzależnieniu od kawy z automatu. Nie i koniec, bo moja pasja jest zawsze traktowana z aprobatą, więc automatycznie Ty na tę aprobatę nie zasługujesz.
I chociaż fanpage Nie czytasz? Nie idę z Tobą do łóżka polubiłam już za samą nazwę, było to z pobudek nie tyle szalonej czytelniczki, co fanki absurdów. Bo to jest absurd.
Podkreślam: czytanie jest superekstrawyczesanewkosmos, ale do cholery, co ma piernik do wiatraka? Rozchodzi się o to, że czytanie jest takie piekielnie seksowne? Czy o to, że trzeba wiązać się ze swoimi klonami? Seks podczas czytania nie wydaje mi się być wygodny, a jeśli oboje kochanków kręci trójkąt z książką to wciąż pozostaje tajemnicą alkowy, jak to jest fizycznie możliwe.

Bierz wszystko na serio. Razy milion.
Na przykład ten tekst, bo przecież uraził Cię do żywego.
A tak serio (bo ja też jestem serio razy milion, bo byłam recenzentką) to chciałam - tak dla pewności - podkreślić, że jest w sieci mnóstwo merytorycznych blogów, których autorzy wkładają w pisanie całe serce. I trzymam za Was wszystkich kciuki i życzę Wam wytrwałości. I jednocześnie proszę, walczmy z bylejakością, której ten tekst miał w zamyśle dotyczyć.

Komentarze

INSTAGRAM